środa, 7 marca 2018

Chris Ian R. MacLeod - Czerwony śnieg




Potwór – to idea, to teoria, to wiara, to coś, co dba o siebie bardziej niż o własne życie. Takim potworem jest ten, który istnieje od zawsze, a którego mit jest nieśmiertelny, ponadczasowy. Wampir. Odwieczny krwiopijca, wcielenie Antychrysta, ucieleśnienie węża, które powraca zawsze pomimo mijających stuleci i historycznych przewrotów. Łączy w sobie folklor, kulturę popularną, masową i wysoką. Łączy w sobie to, co oscyluje niebezpiecznie na styku ludyczności i elitarności. Dotyka tego co człowiekowi najbliższe, czyli śmierci, a jednocześnie tego co niedoścignione i nieuchwytne, czyli nieśmiertelności. Tradycyjny wizerunek wampira przyciąga, a jednocześnie odpycha, bo nadaje mu właściwości istoty doskonałej, naruszającej granice największego tabu. Zrobić wszystko, by przetrwać. Tylko jak przetrwać, gdy to idea staje się spotworniała i sama ciągnie ludzkość ku zagładzie?
O samotnej walce o człowieczeństwo z najgłębszą ciemnością dziejów opowiada Ian R. MacLeod w swojej fenomenalnej powieści „Czerwony śnieg”, która nadaje wampirycznemu mitowi kolejnych symbolicznych znaczeń.

Krwiopijca, pożeracz dusz, zmiennik, wilkołak, wampir, likantrop, sukub… Tym wszystkim i niczym stał się Karl Haupmann o tamtym zmierzchu, na polu bitwy, gdzieś w bratobójczej walce Nowego Świata. Wtedy, gdy napotkał tę dziwną, powykrzywianą istotę chłepczącą z lubością krew poległych. Wtedy, gdy poczuł, że jego świat pokryła czerń głębsza niż jakakolwiek znana ciemność. Nastała noc, z której nigdy się nie wyzwoli, chyba że poświęci swoje życie, by doszukać się jej źródła. Tak zaczyna się opowieść Karla, tak zaczyna się tragiczna historia istoty skazanej na wieczność w samotności. Tak zaczyna się podróż do sedna, do przeszłości, w otchłanie, przez lata, epoki i kontynenty.
„[Jestem] esencją koszmarów. Jestem strachem na wróble o północy i pustym spojrzeniem trupa w kostnicy. Jeśli patrzycie na mnie i nie czujecie strachu, jesteście martwi za życia.”
Karl, to ty? Będą pytać go stęsknione mury walącego się rodzinnego domu, dawne ulice, prastare zaułki miasta, by przypominać o minionych czasach, o rodzinie, o uczuciach – o utraconym człowieczeństwie. Człowieczeństwie, za którym Karl tęskni, jak za niczym innym, a które sprawia, że każdy jego dzień, każda noc, każda pełnia i każdy wygłodniały nów są tym bardziej tragiczne, tym bardziej rozpaczliwe. On nosi w sobie pamięć swoich poprzedników, jakieś odwieczne wspomnienie przeklętego gatunku, zew jamy, w której dawniej szeptali jacyś porzuceni w górach bogowie. Ktoś jeszcze wołał ze tej otchłani, komuś jeszcze składano ofiary, poświęcano kolejne Sybille opętane wizjami przyszłości. Teraz ta odwieczna obecność wyje osamotniona, szuka swoich westalek, szuka głosów, którymi mogłaby znowu przemówić. A epoki się zmieniają, ludzkość pędzi naprzód ku własnej zagładzie,  wyrażając zgodę na zatracenie, kreując swój własny dramat, podążając za ideami, które zabrały miejsce tamtych namacalnych potworów. Teraz ofiary to ofiary kolejnych rewolucji – wolności, równości, braterstwa – pożarte dzieci utopijnych konceptów, zwyrodniałych dyktatorów. Doły i jamy wypełniają się same milionami kości. Zapomniany potwór ma prawo czuć się w takim świecie chorych idei bardzo samotny.
„Czasami, stojąc u wylotu jakiegoś zaułka albo u podstawy schodów, Karl Haupmann był przekonany, że coś jeszcze zaczaiło się tam, żeby popatrzeć, i że ta obecność jest jeszcze jednym elementem jakiegoś ukradkowego, tajemnego, odwiecznego rytuału. I że musi być jej ciężko: taka jest stara i taka, taka… samotna.”

Ian R. MacLeod zachwyca językiem, zachwyca frazą, zachwyca wampiryczną poetyckością, jednak nade wszystko zachwyca rozbudowanym, historycznym zamysłem, który nawraca do porządku dziejów, do sedna naszej kultury. To tam pierwszy raz Sybille usłyszały głosy, a potem złowieszcze szepty, które poprowadziły ludzkość ku przemocy i zagładzie. „Czerwony śnieg”, jak większość opowieści nawiązujących do wampirycznego mitu, nie można traktować dosłownie, a symbolicznego sensu, jaki nadał swojej powieści Ian R. MacLeod nie sposób porównać do niczego, co do tej pory odnajdywaliśmy w literaturze tego podgatunku grozy. Czytelnik powinien przygotować się na wytrawną ucztę, która poprowadzi go przez wieki ludzkiej niegodziwości, przez jałowe pustynie utopijnych, fundamentalnych idei, aż do początków wszystkiego, tam, gdzie wszystko się zaczęło, a kiedy: wiara osłabła, bogowie powymierali, lecz coś jednak zostało. I nigdy nie umilkło.

Olga Kowalska z WielkiBuk.com


1 komentarz: