Piotr
Borowiec
„Diabeł,
elfy i bimber. O „Osobliwych zdarzeniach” Josepha Sheridana Le Fanu”.
Zapowiedzi C&T
przekazywane światu przez zaufanych Pawła Marszałka sugerowały, że „Osobliwe
zdarzenia” wyczerpią zasób nie publikowanych po polsku opowiadań grozy Josepha
Sheridana Le Fanu. Czy jest tak faktycznie, muszę dokładnie sprawdzić. Mamy
wszak trzy zbiory, po za nimi jest chociażby „The ghost of a hand”, publikowane
u nas jako „Ręka ducha” w zapomnianej już antologii „Świat grozy”. Ustalenie czy zostało faktycznie wydane już wszystko
jest nieco utrudnione. Pisarz miał irytujący fanów i bibliografów zwyczaj
ogłaszania tych samych historii pod różnymi tytułami w nieco zmienionych
wersjach. Załóżmy więc, że wydawnictwo faktycznie wydało ostanie nie znane w
języku polskim utwory grozy Irlandczyka, a kto przeczytał „Ducha pani Crowl” i
„Przez ciemne zwierciadło” (oraz wspomnianą „Rękę ducha”), a teraz „Osobliwe
zdarzenia” ten faktycznie zna całość opowiadań grozy Le Fanu.
Do Josepha Sheridana Le
Fanu mam stosunek szczególny, jest to jeden z moich ulubionych Klasyków. Z całą
miłością do Poego czy Machena, najlepszym utworem grozy dziewiętnastego wieku
jest dla mnie „Carmilla”. Jednak zabierając się do lektury „Osobliwych zdarzeń”
zdawałem sobie sprawę, że oprócz jednego opowiadania (o którym więcej pod
koniec niniejszej recenzji) nie znajdę w tomie więcej takich perełek. Skoro
wydawnictwo zapowiedziało, że w książce znajdą się wszystkie „nie publikowane
dotąd utwory grozy” to siłą rzeczy spodziewać się w nim należało tekstów mniej
znanych, a więc mniej przez czytelników lubianych. Słabszych, po prostu. Co nie
znaczy, rzecz jasna, że słabych.
Książkę otwiera lekkie
„Duch i nastawiacz kości”. Le Fanu, mający rozeznanie w sprawach mrocznych i
nadprzyrodzonych, znakomicie rozumiejący gotycką konwencję, nie był pisarzem
pozbawionym poczucia humoru. W „Duchu….”, na samym początku opowiadania
znajdziemy wyjaśnienie, dlaczego w Irlandii zdarzało się, że kondukty
pogrzebowe dosłownie ścigały się o pierwszeństwo na cmentarzu. Wyjaśnienie tych
nieco makabrycznych wyścigów nie ma żadnego związku z fabułą opowiadania,
jednak znakomicie wprowadza w jego nastrój. Pisarz czerpie z folkloru (nie
tylko w tym opowiadaniu) traktując go nieco z dystansem, ale i wyraźną
fascynacją. Fabuła mówi nam o dość rezolutnym wiejskim gospodarzu, który staje
do konfrontacji z duchem zmarłego szlachcica. Sympatyczny chłop. uzbrojony w
bimber i wodę świeconą będzie musiał też wykorzystać swoje medyczne umiejętności.
Zupełnie inna - w
nastroju, konstrukcji i koncepcji - jest
„Tajemnicza historia irlandzkiej hrabiny”. I z tym opowiadaniem mam ogromny
problem. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że jest ono pozbawione elementów grozy,
lecz o fakt, że jest to nic innego jak skrócona wersja powieści „Stryj Silas”.
Kto czytał tą znaną książkę, ten „Tajemniczą historię….” spokojnie może sobie
darować. Pozostałych zaś mocno zachęcam. Jakby nie było, historia zaszczutej
dziewczyny, na której cnotę i majątek dybie kilkoro złoczyńców jest po prostu
znakomita. To nie jest w żadnej mierze literatura grozy, tylko psychologiczny
thriller ze znakomicie skonstruowanymi postaciami i gęstą, mroczną atmosferą.
Jednak ja już tę historie znam, z innego przecież utworu…. Cóż, Le Fanu po porzuceniu
kariery prawniczej (do której, zdaje się, kompletnie się nie nadawał) żył tylko
i wyłącznie z pisania oraz wydawania. Widocznie nigdy to nie było łatwe, stąd
zwyczaj sprzedawania po kilka razy tej samej opowieści. Jako autor rozumiem,
jako fan wybaczam.
Fabuła kolejnego
tekstu, „Rozdziału z dziejów pewnej rodziny z hrabstwa Tyrone” przypomina nieco
fabułę „Tajemniczej historii…”. Jego bohaterką jest dziewczyna nazwiskiem
Richardson, arystokratka z irlandzkiego Ulsteru. Le Fanu w tym opowiadaniu precyzyjnie
portretuje mentalność i obyczaje brytyjskiej klasy wyższej z połowy
dziewiętnastego wieku. Ludzi, dla których małżeństwo z miłości było niczym
innym, jak godnym pogardy kaprysem. Narratorka opowiadania zostaje zmuszona do
poślubienia człowieka kompletnie jej nieznanego, jednak majętnego i poważanego
– co zostało zauważone oraz docenione przez matkę. Dziewczyna przeprowadza się
do posiadłości męża i – czego zapewne
spodziewali się wszyscy czytelnicy zbioru – wtedy zaczynają się jej kłopoty.
Problemem tego tekstu jest udziwnienie i zagmatwanie fabuły. Mamy tu
nadprzyrodzone ostrzeżenia, motyw bigamii, przynajmniej dwoje szaleńców, trochę
makabry. Wszystkie te pomysły i chwyty, same w sobie przecież świetne, nie
zostały połączone w spójna całość. Historia rozłazi się w szwach, zakończenie
nie wyjaśnia satysfakcjonująco o co dokładnie tam chodziło. Tylko w pewnym
stopniu słabość fabularną rekompensuje znakomita gotycka atmosfera.
Kto czytał inne teksty Le
Fanu (chociażby „Dziecko, które odjechało z elfami”), ten wie, że jego
wyobrażenia wróżek i elfów zdecydowanie różnią się od tego, do czego przywykliśmy
w kulturze popularnej. Elfy, to stworzenia groźne i tragiczne, sprowadzające na ludzi
nieszczęścia. Takie nieszczęście spotyka Laurę Srebrny Dzwoneczek, tytułową
postać kolejnego opowiadania. Dziewczyna zakochuje się w dziwnej i obcej
istocie, padając przy tym ofiarą uroku. Drugą postacią jest Matka Clarke,
wiedźma oraz uzdrowicielka, starająca się Laurę uratować. Obie te kobiety
dostrzegają cuda, jednak ich podejście do nadprzyrodzonych zdarzeń jest zgoła
różne. Laura jest zachwycona elfami, Matka Clarke zdaje sobie sprawę, że za
cudownością kryje się groza. Le Fanu znakomicie prowadzi tu narrację, doskonale
manipulując czytelnikiem – wiemy, że stara znachorka ma rację, wiemy też, że
nie uda jej się otumanionej dziewczyny uratować.
Tytułowa postać opowiadania
„Martwy zakrystian”, jak wskazuje sam tytuł tekstu, nie żyje. Denat, niejaki
Tooby Croke, zanim odszedł z tego świata wiódł żywot grzeszny i występny.
Trupem leżącym w stajni gospody „Pod smokiem i Jerzym” zaczyna interesować
się jakaś tajemnicza, bardzo niepokojąca
postać. Pomysł świetny, atmosfera znakomita, jednak utwór sprawia wrażenie
szkicu, jakiegoś zarysu tekstu właściwego, który mógłby i powinien powstać na
jego podstawie. Le Fanu potrafi lepiej, szkoda że znakomity koncept został
przez niego upchnięty w zbyt krótkim tekście.
Ostanie opowiadanie
„Prawdziwa historia o nawiedzonym domu” to rzetelne, klasyczne tak w treści jak
i formie brytyjskie ghost – story. Lubię takie historie – zdając sobie sprawę,
że już w momencie pierwotnej publikacji (rok 1862) nie wnosiło ono nic nowego
do gatunku. Jednak nie oryginalności, lecz specyficznej atmosfery tu
oczekiwałem. Le Fanu osiąga ją w prosty, ale skuteczny sposób. Opowiadanie
stylizowane jest na prasową relację, której narratorem jest racjonalny aż do
bólu, chłodny i sceptyczny mężczyzna. Ten zabieg pozbawia opowiadanie częstego
u dziewiętnastowiecznych klasyków poczucia anachronizmu ich utworów. „Prawdziwa
historia…” to rzecz przyzwoita i przyjemna.
Wszystkie poprzednio
omówione opowiadania mogą się podobać, lub nie. Żadne nie jest słabe, niektóre
nie są pozbawione wad, na które marudziłem powyżej, lecz ich lektura nie
pozostawiła po sobie niesmaku, jakie wywołują u mnie słabe teksty lubianych
prze za mnie autorów. Ale nie dlatego warto kupić „Osobliwe zdarzenia”. Tom ten
zawiera jedno arcydzieło, porównywalne z innymi najlepszymi tekstami Mistrza.
„Osobliwe zdarzenie z życia malarza Shalkena” jest tym dla horroru
demonicznego, czym „Zielona herbata” dla horroru psychologicznego, „Carmilla” dla
horroru wampirycznego a „Duch pani Crowl” dla ghost – story. Jest to – a
przynajmniej powinien być – punkt odniesienia, swoisty drogowskaz wskazujący
ścieżki wszystkim późniejszym autorom. I w rzeczy samej tak jest. Le Fanu
wprowadził do opowiadania kilka motywów, które stały się kliszami fabularnymi często (zbyt często!) wykorzystywanymi
w historiach o opętaniu.
Przykładowo. W jednej
ze scen postać nawiedzana przez siły spoza tego świata oczekuje na pomoc ze
strony duchownego. W pewnym momencie pomieszczenie w którym się znajduje
zostaje odcięte od reszty domostwa, i przebywających w nim ludzi przez
zatrzaśnięcie się drzwi. Rzecz jasna, drzwi nie zatrzasnęły się pchnięte ludzką
ręką. Oczywiście, zebrani w drugim pomieszczaniu ludzie nie byli w stanie tych
drzwi otworzyć. Jak najbardziej, w odciętym pokoju musiały dziać się rzeczy
przerażające, o czym świadczyły okropne krzyki zamkniętej w nim udręczonej
dziewczyny. Jestem pewien, że każdy z czytelników tego bloga potrafi wymienić
trzy (a niektórzy pewnie i trzynaście) filmowe horrory, które zawierają podobną
scenę. Pamiętajcie, gdy następnym razem będziecie oglądać kolejny klon
„Egzorcysty” – Le Fanu był pierwszy.
Urzekające w tym
opowiadaniu jest mistrzowskie posługiwanie się niedopowiedzeniami. Wspomniana powyżej nawiedzana dziewczyna
krzyczy w stanie przypominającym delirium: „Zmarli i żywi nie mogą stać się
jednością!” oraz „Niech odpoczną czuwający… niech zasną lunatycy”. Pisarz nie
wyjaśnia o co chodzi z tymi lunatykami czy zjednoczeniem żywych i martwych.
Odgadnięcie znaczenia tych słów pozostawia czytelnikowi i jego wyobraźni –
mocno rozbudzonej mroczną atmosferą
tekstu.
Pisząc to opowiadanie
Le Fanu zastosował ciekawą metodę, łącznia wymysłu z faktami. Postacią
historyczną był Godfried Schalcken, podobnie jak występujący w tekście jego
pryncypał, Gerrit Dou. Do napisania tekstu zainspirował Irlandczyka obraz
„Młoda dziewczyna ze świecą” jeden z najlepszych przykładów kunsztu
„prawdziwego” Shalkena. Jednak reszta fabuły to czysta fikcja, wzbogacona o
sporą ilość Nadprzyrodzonego. Całość jest jednak piekielnie (nomen omen)
przekonywująca, ja w pewnym momencie nie tyle zawiesiłem niewiarę, co
kompletnie ją zatraciłem. W trakcie lektury „Osobliwego zdarzenia…” ani przez
moment nie wątpiłem, że holenderski malarz przegrał rywalizację o kobietę z
istotą z piekła rodem.
Intrygująca jest rola
dzieła sztuki w tym utworze. Zauważcie, że dziewiętnastowiecznej literaturze
grozy obrazy zazwyczaj były nośnikami
sił spoza tego świata. Czy to wampiryczny Portret Owalny Poego, czy
niosący przekleństwo Portret Doriana Graya Wilde’a, to malowidła same w sobie
wywoływały nadprzyrodzone zdarzenia albo posiadały nadnaturalne cechy. Obraz,
jaki Shalken maluje jako ilustrację do swojego osobliwego zdarzenia nie ma
takich właściwości. Nie jest nadprzyrodzony, jest dokumentacją
nadprzyrodzonego.
Le Fanu we wszelkich
hasłach encyklopedycznych określa się jako „brytyjskiego klasyka ghost –
story”. Jest to zdanie słuszne, ale jak to w przypadku słownikowych haseł bywa,
bardzo powierzchowne. I przez tę powierzchowność może być mylące. „Brytyjski” w
tym przypadku oznacza „irlandzki”. W „Osobliwych zdarzeniach” zdaje się
wyraźniej niż np. w „Przez ciemne zwierciadło” widać wpływ irlandzkiego
folkloru na twórczość pisarza. Sformułowanie zaś „autor ghost – story”
sugerowałoby, że Le Fanu pisał tylko
(albo przede wszystkim) o duchach. Recenzowany tom poświadcza, że takie
ujmowanie sprawy jest niezbyt precyzyjne. Owszem, w dwóch tekstach duchy pojawiają
się. W pozostałych mamy elfy, psychopatów przejawiających mordercze skłonności
oraz Diabła we własnej osobie. Stają przeciw nim racjonalni ludzie
dziewiętnastego wieku, lub przesądni chłopi, uzbrojeni w broń palną albo galon
bimbru. Co jednak znamienne, w konfrontacji z osobliwymi zdarzeniami przesąd i
bimber okazują się jednak skuteczniejsze.
Dobrą filmową adaptację „Malarza Schalckena” (za wyjątkiem zmienionego zakończenia) można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=fw81RHCjiVI .
OdpowiedzUsuń