środa, 23 maja 2018

Piotr Borowiec - Diabeł, elfy i bimber. O „Osobliwych zdarzeniach” Josepha Sheridana Le Fanu


Piotr Borowiec
„Diabeł, elfy i bimber. O „Osobliwych zdarzeniach” Josepha Sheridana Le Fanu”. 


Zapowiedzi C&T przekazywane światu przez zaufanych Pawła Marszałka sugerowały, że „Osobliwe zdarzenia” wyczerpią zasób nie publikowanych po polsku opowiadań grozy Josepha Sheridana Le Fanu. Czy jest tak faktycznie, muszę dokładnie sprawdzić. Mamy wszak trzy zbiory, po za nimi jest chociażby „The ghost of a hand”, publikowane u nas jako „Ręka ducha” w zapomnianej już antologii „Świat grozy”.  Ustalenie czy zostało faktycznie wydane już wszystko jest nieco utrudnione. Pisarz miał irytujący fanów i bibliografów zwyczaj ogłaszania tych samych historii pod różnymi tytułami w nieco zmienionych wersjach. Załóżmy więc, że wydawnictwo faktycznie wydało ostanie nie znane w języku polskim utwory grozy Irlandczyka, a kto przeczytał „Ducha pani Crowl” i „Przez ciemne zwierciadło” (oraz wspomnianą „Rękę ducha”), a teraz „Osobliwe zdarzenia” ten faktycznie zna całość opowiadań grozy Le Fanu.

Do Josepha Sheridana Le Fanu mam stosunek szczególny, jest to jeden z moich ulubionych Klasyków. Z całą miłością do Poego czy Machena, najlepszym utworem grozy dziewiętnastego wieku jest dla mnie „Carmilla”. Jednak zabierając się do lektury „Osobliwych zdarzeń” zdawałem sobie sprawę, że oprócz jednego opowiadania (o którym więcej pod koniec niniejszej recenzji) nie znajdę w tomie więcej takich perełek. Skoro wydawnictwo zapowiedziało, że w książce znajdą się wszystkie „nie publikowane dotąd utwory grozy” to siłą rzeczy spodziewać się w nim należało tekstów mniej znanych, a więc mniej przez czytelników lubianych. Słabszych, po prostu. Co nie znaczy, rzecz jasna, że słabych.
Książkę otwiera lekkie „Duch i nastawiacz kości”. Le Fanu, mający rozeznanie w sprawach mrocznych i nadprzyrodzonych, znakomicie rozumiejący gotycką konwencję, nie był pisarzem pozbawionym poczucia humoru. W „Duchu….”, na samym początku opowiadania znajdziemy wyjaśnienie, dlaczego w Irlandii zdarzało się, że kondukty pogrzebowe dosłownie ścigały się o pierwszeństwo na cmentarzu. Wyjaśnienie tych nieco makabrycznych wyścigów nie ma żadnego związku z fabułą opowiadania, jednak znakomicie wprowadza w jego nastrój. Pisarz czerpie z folkloru (nie tylko w tym opowiadaniu) traktując go nieco z dystansem, ale i wyraźną fascynacją. Fabuła mówi nam o dość rezolutnym wiejskim gospodarzu, który staje do konfrontacji z duchem zmarłego szlachcica. Sympatyczny chłop. uzbrojony w bimber i wodę świeconą będzie musiał też wykorzystać swoje medyczne umiejętności.
Zupełnie inna - w nastroju, konstrukcji i koncepcji  - jest „Tajemnicza historia irlandzkiej hrabiny”. I z tym opowiadaniem mam ogromny problem. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że jest ono pozbawione elementów grozy, lecz o fakt, że jest to nic innego jak skrócona wersja powieści „Stryj Silas”. Kto czytał tą znaną książkę, ten „Tajemniczą historię….” spokojnie może sobie darować. Pozostałych zaś mocno zachęcam. Jakby nie było, historia zaszczutej dziewczyny, na której cnotę i majątek dybie kilkoro złoczyńców jest po prostu znakomita. To nie jest w żadnej mierze literatura grozy, tylko psychologiczny thriller ze znakomicie skonstruowanymi postaciami i gęstą, mroczną atmosferą. Jednak ja już tę historie znam, z innego przecież utworu…. Cóż, Le Fanu po porzuceniu kariery prawniczej (do której, zdaje się, kompletnie się nie nadawał) żył tylko i wyłącznie z pisania oraz wydawania. Widocznie nigdy to nie było łatwe, stąd zwyczaj sprzedawania po kilka razy tej samej opowieści. Jako autor rozumiem, jako fan wybaczam.
Fabuła kolejnego tekstu, „Rozdziału z dziejów pewnej rodziny z hrabstwa Tyrone” przypomina nieco fabułę „Tajemniczej historii…”. Jego bohaterką jest dziewczyna nazwiskiem Richardson, arystokratka z irlandzkiego Ulsteru. Le Fanu w tym opowiadaniu precyzyjnie portretuje mentalność i obyczaje brytyjskiej klasy wyższej z połowy dziewiętnastego wieku. Ludzi, dla których małżeństwo z miłości było niczym innym, jak godnym pogardy kaprysem. Narratorka opowiadania zostaje zmuszona do poślubienia człowieka kompletnie jej nieznanego, jednak majętnego i poważanego – co zostało zauważone oraz docenione przez matkę. Dziewczyna przeprowadza się do posiadłości męża  i – czego zapewne spodziewali się wszyscy czytelnicy zbioru – wtedy zaczynają się jej kłopoty. Problemem tego tekstu jest udziwnienie i zagmatwanie fabuły. Mamy tu nadprzyrodzone ostrzeżenia, motyw bigamii, przynajmniej dwoje szaleńców, trochę makabry. Wszystkie te pomysły i chwyty, same w sobie przecież świetne, nie zostały połączone w spójna całość. Historia rozłazi się w szwach, zakończenie nie wyjaśnia satysfakcjonująco o co dokładnie tam chodziło. Tylko w pewnym stopniu słabość fabularną rekompensuje znakomita gotycka atmosfera.
Kto czytał inne teksty Le Fanu (chociażby „Dziecko, które odjechało z elfami”), ten wie, że jego wyobrażenia wróżek i elfów zdecydowanie różnią się od tego, do czego przywykliśmy w kulturze popularnej. Elfy, to stworzenia groźne  i tragiczne, sprowadzające na ludzi nieszczęścia. Takie nieszczęście spotyka Laurę Srebrny Dzwoneczek, tytułową postać kolejnego opowiadania. Dziewczyna zakochuje się w dziwnej i obcej istocie, padając przy tym ofiarą uroku. Drugą postacią jest Matka Clarke, wiedźma oraz uzdrowicielka, starająca się Laurę uratować. Obie te kobiety dostrzegają cuda, jednak ich podejście do nadprzyrodzonych zdarzeń jest zgoła różne. Laura jest zachwycona elfami, Matka Clarke zdaje sobie sprawę, że za cudownością kryje się groza. Le Fanu znakomicie prowadzi tu narrację, doskonale manipulując czytelnikiem – wiemy, że stara znachorka ma rację, wiemy też, że nie uda jej się otumanionej dziewczyny uratować.
Tytułowa postać opowiadania „Martwy zakrystian”, jak wskazuje sam tytuł tekstu, nie żyje. Denat, niejaki Tooby Croke, zanim odszedł z tego świata wiódł żywot grzeszny i występny. Trupem leżącym w stajni gospody „Pod smokiem i Jerzym” zaczyna interesować się  jakaś tajemnicza, bardzo niepokojąca postać. Pomysł świetny, atmosfera znakomita, jednak utwór sprawia wrażenie szkicu, jakiegoś zarysu tekstu właściwego, który mógłby i powinien powstać na jego podstawie. Le Fanu potrafi lepiej, szkoda że znakomity koncept został przez niego upchnięty w zbyt krótkim tekście.
Ostanie opowiadanie „Prawdziwa historia o nawiedzonym domu” to rzetelne, klasyczne tak w treści jak i formie brytyjskie ghost – story. Lubię takie historie – zdając sobie sprawę, że już w momencie pierwotnej publikacji (rok 1862) nie wnosiło ono nic nowego do gatunku. Jednak nie oryginalności, lecz specyficznej atmosfery tu oczekiwałem. Le Fanu osiąga ją w prosty, ale skuteczny sposób. Opowiadanie stylizowane jest na prasową relację, której narratorem jest racjonalny aż do bólu, chłodny i sceptyczny mężczyzna. Ten zabieg pozbawia opowiadanie częstego u dziewiętnastowiecznych klasyków poczucia anachronizmu ich utworów. „Prawdziwa historia…” to rzecz przyzwoita i przyjemna.
Wszystkie poprzednio omówione opowiadania mogą się podobać, lub nie. Żadne nie jest słabe, niektóre nie są pozbawione wad, na które marudziłem powyżej, lecz ich lektura nie pozostawiła po sobie niesmaku, jakie wywołują u mnie słabe teksty lubianych prze za mnie autorów. Ale nie dlatego warto kupić „Osobliwe zdarzenia”. Tom ten zawiera jedno arcydzieło, porównywalne z innymi najlepszymi tekstami Mistrza. „Osobliwe zdarzenie z życia malarza Shalkena” jest tym dla horroru demonicznego, czym „Zielona herbata” dla horroru psychologicznego, „Carmilla” dla horroru wampirycznego a „Duch pani Crowl” dla ghost – story. Jest to – a przynajmniej powinien być – punkt odniesienia, swoisty drogowskaz wskazujący ścieżki wszystkim późniejszym autorom. I w rzeczy samej tak jest. Le Fanu wprowadził do opowiadania kilka motywów, które stały się  kliszami fabularnymi często (zbyt często!) wykorzystywanymi w historiach o opętaniu.
Przykładowo. W jednej ze scen postać nawiedzana przez siły spoza tego świata oczekuje na pomoc ze strony duchownego. W pewnym momencie pomieszczenie w którym się znajduje zostaje odcięte od reszty domostwa, i przebywających w nim ludzi przez zatrzaśnięcie się drzwi. Rzecz jasna, drzwi nie zatrzasnęły się pchnięte ludzką ręką. Oczywiście, zebrani w drugim pomieszczaniu ludzie nie byli w stanie tych drzwi otworzyć. Jak najbardziej, w odciętym pokoju musiały dziać się rzeczy przerażające, o czym świadczyły okropne krzyki zamkniętej w nim udręczonej dziewczyny. Jestem pewien, że każdy z czytelników tego bloga potrafi wymienić trzy (a niektórzy pewnie i trzynaście) filmowe horrory, które zawierają podobną scenę. Pamiętajcie, gdy następnym razem będziecie oglądać kolejny klon „Egzorcysty” – Le Fanu był pierwszy.
Urzekające w tym opowiadaniu jest mistrzowskie posługiwanie się niedopowiedzeniami.  Wspomniana powyżej nawiedzana dziewczyna krzyczy w stanie przypominającym delirium: „Zmarli i żywi nie mogą stać się jednością!” oraz „Niech odpoczną czuwający… niech zasną lunatycy”. Pisarz nie wyjaśnia o co chodzi z tymi lunatykami czy zjednoczeniem żywych i martwych. Odgadnięcie znaczenia tych słów pozostawia czytelnikowi i jego wyobraźni – mocno  rozbudzonej mroczną atmosferą tekstu.
Pisząc to opowiadanie Le Fanu zastosował ciekawą metodę, łącznia wymysłu z faktami. Postacią historyczną był Godfried Schalcken, podobnie jak występujący w tekście jego pryncypał, Gerrit Dou. Do napisania tekstu zainspirował Irlandczyka obraz „Młoda dziewczyna ze świecą” jeden z najlepszych przykładów kunsztu „prawdziwego” Shalkena. Jednak reszta fabuły to czysta fikcja, wzbogacona o sporą ilość Nadprzyrodzonego. Całość jest jednak piekielnie (nomen omen) przekonywująca, ja w pewnym momencie nie tyle zawiesiłem niewiarę, co kompletnie ją zatraciłem. W trakcie lektury „Osobliwego zdarzenia…” ani przez moment nie wątpiłem, że holenderski malarz przegrał rywalizację o kobietę z istotą z piekła rodem.
Intrygująca jest rola dzieła sztuki w tym utworze. Zauważcie, że dziewiętnastowiecznej literaturze grozy obrazy zazwyczaj były nośnikami  sił spoza tego świata. Czy to wampiryczny Portret Owalny Poego, czy niosący przekleństwo Portret Doriana Graya Wilde’a, to malowidła same w sobie wywoływały nadprzyrodzone zdarzenia albo posiadały nadnaturalne cechy. Obraz, jaki Shalken maluje jako ilustrację do swojego osobliwego zdarzenia nie ma takich właściwości. Nie jest nadprzyrodzony, jest dokumentacją nadprzyrodzonego.
Le Fanu we wszelkich hasłach encyklopedycznych określa się jako „brytyjskiego klasyka ghost – story”. Jest to zdanie słuszne, ale jak to w przypadku słownikowych haseł bywa, bardzo powierzchowne. I przez tę powierzchowność może być mylące. „Brytyjski” w tym przypadku oznacza „irlandzki”. W „Osobliwych zdarzeniach” zdaje się wyraźniej niż np. w „Przez ciemne zwierciadło” widać wpływ irlandzkiego folkloru na twórczość pisarza. Sformułowanie zaś „autor ghost – story” sugerowałoby, że Le  Fanu pisał tylko (albo przede wszystkim) o duchach. Recenzowany tom poświadcza, że takie ujmowanie sprawy jest niezbyt precyzyjne. Owszem, w dwóch tekstach duchy pojawiają się. W pozostałych mamy elfy, psychopatów przejawiających mordercze skłonności oraz Diabła we własnej osobie. Stają przeciw nim racjonalni ludzie dziewiętnastego wieku, lub przesądni chłopi, uzbrojeni w broń palną albo galon bimbru. Co jednak znamienne, w konfrontacji z osobliwymi zdarzeniami przesąd i bimber okazują się jednak skuteczniejsze.

1 komentarz:

  1. Dobrą filmową adaptację „Malarza Schalckena” (za wyjątkiem zmienionego zakończenia) można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=fw81RHCjiVI .

    OdpowiedzUsuń