niedziela, 18 stycznia 2015

Łukasz Radecki - "Horror klasy B"


Łukasz Radecki „ Horror klasy B”

Wyobraźcie sobie wszystko co najgorsze w literackim i kinowym horrorze lat dziewięćdziesiątych. Przypomnijcie sobie, gdy zasiadaliście przed telewizorami do „Piątku 13ego”, „Helloween” czy „Koszmaru z ulicy Wiązów”.
Pamiętacie?
A może pamiętacie także te chwile, sprzed blisko dwudziestu lat, gdy po ciemku, w łóżkach czytaliście książki Guja N.Smitha, A.Knigha, S.Hutsona i pierwsze powieści Grahama Mastertona?
A może po prostu, odkryliście te opowieści wydawane przez nieistniejący już Phantom Press niedawno?
Jeżeli tak, to powiem, że przeczytaliście to co najgorsze światowym horrorze. Kolorowe, pełne krwi okładki miały za zadanie kusić i rekompensować słabą treść wewnątrz, zmieszczoną często na ledwo dwustu stronach, czasami w tragicznym wręcz przekładzie. Ta słaba jakość dla wielu dziś jest produktem kultowym (zresztą dla mnie także, czego nigdy się nie wstydziłem). Nie zmienia to jednak faktu, że to czym karmiono nas w trakcie bumu na horrory, w pewnym sensie ukształtowało wizerunek gatunku na długie lata i wizja tandety i krwawego kiczu nadal utożsamiana jest właśnie z horrorem, choć on już dawno zmienił swoje oblicze.

Teraz ten koszmar powrócił za sprawą Łukasza Radeckiego i jego dziesięciu opowiadań, zebranych w zbiorze „Horror klasy B”.

Autor w zgrabny sposób połączył wszelkie odmiany i gatunki horroru w jedną całość, za sprawą trójki bohaterów poszukujących inspiracji do nakręcenia horroru. Filmu dość słabej jakości i fabuły, i w miarę z niskim budżetem. Czyli typowego kina klasy B.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że trójka chłopaków opowiadająca sobie krwawe historie, to nikt inny jak Łukasz Radecki. Mam wrażenie, że autor powracając wspomnieniami do literatury na której pewnie się wychował, wcielił się także w swoich bohaterów. Mało tego, wyrażane przez nich opinie są jakoś dziwnie mi znajome.

Radecki zaserwował nam opowiadania raczej banalne i proste w swojej fabule. Zaś zakończenie każdego jest niemal przewidywalne w stu procentach. Często także ze względu na padające -powiedzmy- w prologu, do każdego opowiadania tytuły filmów, które  pozbawiają nas zastanawiania się „Gdzie ja to widziałem?”
Nie dostajemy od autora także szansy na bliższe poznanie bohaterów opowiadań, gdyż zazwyczaj dość szybko kończą swój żywot, ciosem siekierą głowę lub w podobnie krwawy i bezpośredni sposób, bez żadnych ceregieli.
Otrzymujemy za to cały zestaw świrów, wariatów, zombiech i potworów, znanych z kart wszelkich horrorów, którzy posługują się wszelkimi dostępnymi narzędziami śmierci. Pomimo tego hardcoru autor nie epatuje jakoś specjalnie sadyzmem, czy znęcaniem się nad ofiarą,- co jest typowym narzędziem dla gore czy bizarro. Chciałoby się powiedzieć, że jest wszystko umiejętnie wyważone. O ile w scenach krojenia ludzkiego mięsa i podawania go na różne kulinarne sposoby - uwięzionemu, można mówić o wyważeniu sceny. Ale jest ok. Nie obrzydza, nie pozwala myśleć o Radeckim, „Kurna jaki on jest chory”.
Wręcz przeciwnie, wiedza Łukasza Radeckiego na temat kina i literatury jest bardzo duża i możemy odnaleźć ją właśnie w rozmowach chłopaków, które są pewnie dyskusją Radeckiego samego ze sobą. A ja zawsze lubię Łukasza posłuchać.

Więc polecam. Ale pamiętajcie, jeżeli oczekujecie wyniosłej i wspaniałej literatury, to lepiej oddajcie tą książkę komuś z rodziny. Zaś jeżeli chcecie skoczyć kilkanaście lat do tyłu, i znowu poczuć tą młodzieńczą fascynację pierwszym literackim strachem, to „Horror klasy B” staje się pozycją obowiązkową.


Łukasz Radecki
"Horror klasy B"
Oficyna WydawnicZa LITERAT
2014

2 komentarze:

  1. Lubię takie "czytanki" :) Mam pewien niedosyt jeżeli chodzi o horrory, więc ta książka nadałaby się idealnie :D

    OdpowiedzUsuń