czwartek, 16 maja 2019

Robert Ziębiński - Stephen King. Instrukcja obsługi

Od razu w pierwszym zdaniu napiszę, że nie jestem wielkim fanem Stephena Kinga. Nie jestem aż takim miłośnikiem jego książek, aby na każdą książkę czekać z utęsknieniem i gdy tylko pojawi się info o kolejnej nowości, obgryzać palce i czekać na TEN DZIEŃ, gdy trafi do sprzedaży. 
Oczywiście szanuję, doceniam i nie dziwi mnie ogólnoświatowy zachwyt nad jego osobą. Gdyby było inaczej, to byłbym wariatem. 
Znam pobieżnie jego twórczość, czytałem swego czasu wszystko co w Polsce się ukazało, jednak gdy zaczął opuszczać horrorowe poletko w kierunku innych gatunkowo powieści, jakoś tak nasze drogi się rozeszły. Nadal uwielbiam „Miasteczko Salem” jeden z najlepszych horrorów ever, zaczytywałem się w „TO”, „Carrie”, „Lśnieniu”, „Christine”. Do „Talizmanu” napisanego wraz z Peterem Straubem, przylgnąłem jak glonojad to akwariowej szyby. Nie do końca porwał mnie „Czarny dom” – do którego po lekturze książki Roberta Ziębińskiego „Stephen King. Instrukcja obsługi” będę musiał powrócić – podobnież to zdecydowanie lepsza kontynuacja niż pierwsza powieść. Lecz gdy nastał czas kingowskich powieści innych niż horrory (jak wspomniałem), nasze drogi się rozeszły. Sam nie wiem dlaczego?  Brak czasu, ilość tytułów, grube tomiszcza? Nie mam pojęcia. A może moje zainteresowania literaturą poszły w zupełnie innym kierunku….


Skoro już wytłumaczyłem się pobieżnie z mojego podejścia do króla horroru, należałoby przejść do meritum tego wpisu. Do książki, o której, że powstanie wiedziałem od Ziębińskiego długo przed premierą i zapowiedziami, a sam autor tworzył ją, zbierał materiały i układał w głowie od lat. Zresztą Robert Ziębiński opisuje to wszystko we wstępie do Instrukcji i czyni to dość obszernie - w sumie we dwóch wstępach :D.
Wyobrażałem sobie encyklopedyczny przewodnik po twórczości Kinga. Książki od A do Z, do tego ekranizacje. A więc totalne suchoty. Tak, dowidziałem się zresztą (autor także sam informował), że w książce znajdą się wywiady z ludźmi ważnymi dla pisarza. Informował, że polscy autorzy będą wspominać swój pierwszy raz z Kingiem. Jednak, pomimo tych wszystkich informacji, nie miałem w głowie finalnego wyglądu Instrukcji.

Przyszedł wczoraj dzień, gdy dotarła do mnie paczka z Albatrosa, a w niej nie dość, że Instrukcja, to jeszcze z autografem Ziębińskiego. Ucieszyłem się jak cholera. Obejrzałem pobieżnie książkę i odłożyłem na półkę. Kilka dni wcześniej, dostałem w WIELKIEJ TAJEMNICY :D pdfa i miałem już wtedy okazję przerolować tekst. Jednak ja nie jestem e-bookowy, więc zawsze tego typu forma wydania dostarcza mi mało radości. Spokojnie. Nie wącham też książek papierowych – aż takim zagorzałym tradycjonalistą/wariatem nie jestem. Odłożyłem książkę – poczeka na swoją kolej. Jednak coś mnie w niej intrygowało i „łypała na mnie okiem” spomiędzy innych tytułów Kinga. 

A co mi tam? Poczytam. I tak otrząsnąłem się o czwartej rano, a teraz siedzę i ledwo utrzymuję otwarte powieki, a oczy już szczypią. Chcę jednak już teraz napisać kilka słów i powiedzieć - ROB! ODWALIŁEŚ KAWAŁ WSPANIAŁEJ ROBOTY!”

To nie jest suche opracowanie, encyklopedyczny spis, leksykonowa układanka. „Stephen King. Instrukcja obsługi” to fascynująca podróż po życiu i twórczości największego współczesnego pisarza grozy i jak się okazuje nie tylko. To bogaty spis wszystkich wydanych powieści, opowiadań i ekranizacji podany w formie lekkiej i przyjemnej. Tak, niemal każda pozycja okraszona jest ciekawostkami, smaczkami, nie tylko takimi, które zainteresują fanów Kinga, ale każdego czytelnika. Podana często w sposób humorystyczny. Zaczytywałem się o początku kariery Kinga, o pierwszych książkach, wzlotach i upadkach, nie tylko tych, dotyczących życia artystycznego (bo King artystą jest!) lecz także osobistych. Instrukcja to powalająca i wspaniała lektura, którą pochłania się z szybkością Pendolino. Tam właśnie, dowiecie się o: nakładach, planach, książkach, które do dzisiaj King chomikuje w szufladzie, skąd wziął się pomysł na Bachmana, o relacjach z najbliższymi, o amerykańskim rynku wydawniczym, o pomysłach na powieści..... i tak mogę wymieniać jeszcze kilka stron.
Ziębiński odwalił kawał wspaniałej roboty. Jednak Instrukcja, to nie tylko sam King, to także wywiady i wspomnienia ludzi z nim związanych, lub zaczytujących się w twórczości autora. I o ile „dział” poświęcony wspominkom polskich autorów (Chmielarz, Puzyńska, Mróz i kilku jeszcze) pozostawia trochę do życzenia, bo zazwyczaj są to niedługie notki i podejrzewam, że w pewnym sensie jest to chwyt marketingowy (znani i lubiani polscy pisarze o Kingu) – chociaż nie neguję pomysłu Ziębińskiego. 
Za to wywiady, to majstersztyk!

Tutaj Ziębiński pokazał całą swoją klasę, to tutaj górę wzięły lata doświadczenia, pracy po różnych redakcjach, dziesiątki przeprowadzonych wywiadów. Gwiazdy (nie bójmy się użyć tego słowa) zebrane w tej książce, to marzenie każdego szefa gazetowej redakcji. To nazwiska, które podnoszą prestiż tej publikacji. Nazwiska, do których wcale tak łatwo nie było łatwo dotrzeć. Dlatego z jeszcze większym szacunkiem pochylam się nad pewnie setkami godzin, które Ziębiński poświęcił na spisanie tego wszystkiego. 
Najważniejszą jednak zaletą Instrukcji, jest dar do opowiadania historii. To jest kwintesencją tej publikacji, sposób i forma przedstawienia, nudnych, suchych danych. Jasne, można było stworzyć leksykon: 
1) „TO” pierwsza publikacja w USA 1986, pierwsza publikacja Polsce 1993 (?), redakcja, tłumaczenie, opis fabuły, pierwsza ekranizacja itd. itd.  
Tylko po co? Kto by to czytał? 
A tutaj czytelnik otrzymuje niemal bajkową historię, o ziszczonym amerykańskim śnie, która trwa przez sześćset stron.
Brawo, brawo Robert!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz