wtorek, 14 maja 2019

Smętarz dla zwierzaków - recenzja filmu.



Kto kupuje nieruchomość, nie sprawdziwszy uprzednio jej stanu prawnego?
To pytanie, wynikające do pewnego stopnia ze zboczenia zawodowego, pojawiło się w mojej głowie nagle. Nie dlatego, że jestem jakoś bardzo zafiksowany na punkcie tego co robię. Po prostu miejscami fabuła filmowej adaptacji powieści Kinga (którą jeszcze jako dzieciak znałem bodajże pod nazwą ”cmętarz zwieżąt”) jest szyta tak grubymi nićmi, że aż trzeszczy.  I w głowie widza pojawiają się pytania odnośnie logicznej spójności tego, co widzi na ekranie. Ale po kolei.

Za film odpowiadają Kevin Kolsch, Dennis Widmyer (reżyseria) i Jeff Buhler (scenariusz), czyli osoby raczej szerzej nieznane i nie mające na koncie wielkich kinowych przebojów. Kiedy po filmie usiadłem do komputera i sprawdziłem ich dotychczasowe dokonania w mojej głowie pojawił się przebłysk zrozumienia – panowie po prostu nie mają na koncie żadnej ambitnej produkcji. Skąd więc pomysł, żeby to właśnie im powierzyć rzecz tak wymagającą pewnej wrażliwości jak „Smętarz dla zwierzaków”? (już trzymajmy się tej nieszczęsnej polskiej wersji). Nie mnie oceniać, ale efekt ich pracy jest bardzo przeciętny.


Fabularnie nie chcę zdradzać zbyt wiele. Rodzina Creedów, będąca typową amerykańską rodziną, model 2+2 wyprowadza się z dużego miasta na odludzie, by zacząć spędzać ze sobą więcej czasu i wyrwać się z morderczego tempa pracy. Niestety, Creedowie nie oglądają horrorów i nie wiedzą, że przed kupieniem domu warto sprawdzić, czy np. na terenie posesji nie leży upiorny, indiański cmentarz albo ogromne połacie starego lasu.

Trochę ironizuję, bo sam początek filmu jest naprawdę niezły i obiecuje znacznie więcej, niż w efekcie dostajemy. Jest klimatyczna muzyka, są fantastyczne ujęcia i świetna atmosfera tajemnicy. Tajemniczy starszy człowiek, sąsiad Creedów, jest sympatyczny, ale wyraźnie dręczy go jakieś wspomnienie z przeszłości. Jakie? Tego dowiemy się już w trakcie seansu.

Niestety, mam wrażenie, że poczciwy Jud Crandall ( w tej roli John Lithgow) to jedyna naprawdę przekonująca kreacja. Ani Louis Creed (Jason Clarke) ani jego żona Rachel (Amy Seimetz) nie chcą, byśmy uwierzyli w ten film. W najlepszych momentach grają co najwyżej poprawnie, po prostu odbębniając swoje role. Podejrzewam zresztą, że winny jest tutaj scenarzysta – nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby małżeństwo z kilkunastoletnim stażem, dwójką dzieci, nagle po tylu latach zaczynało spory na tle światopoglądowym. Ani to mądre ani to wiarygodne. Role dziecięce to już w ogóle tragikomedia – na sali kinowej niemal każda scena z Ellie Creed (Jete Laurence) czy jej bratem Gagem (Hugo Lavoie) była kontrapunktowana wybuchami śmiechu. Bynajmniej nie były to wybuchy ulgi po scenach pełnych napięcia.

Ciężar filmu został rozłożony na dwa wątki i mam wrażenie, że to rozłożenie jest trochę niepotrzebne. Z jednej strony nacisk położony jest na Louisa, który jest głównym bohaterem filmu, ale także wątek Rachel jest wyraźnie zaakcentowany. Być może to właśnie tu jest pies pogrzebany?  Zbyt wiele chciano upchnąć w jednym?

W efekcie dostajemy film, który przez pewien czas trzyma się książki i wtedy jest jeszcze w miarę logiczny. Potem jednak wszystko nagle przyśpiesza, absurd goni absurd i wsiadamy na uszkodzony rollercoaster, który tylko cudem nie wylatuje z szyn. Nie jestem w stanie pojąć takiego stanu rzeczy, bo ewidentnie w połowie zmieniono koncept całości.

Nie znaczy to oczywiście, że film jest do niczego – tak jak powiedziałem, od sceny technicznej jest naprawdę profesjonalnie (mimo gumowego smętarza dla zwierzaków, który znów nijak ma się do tego, co opisywano w książce). Muzyka buduje klimat, a stary dom na krawędzi lasu jak zwykle
W tym wszystkim muszę wymienić jedną scenę – dziecięcą procesję. To właśnie ta świetna scena, kapitalne kostiumy i ponura muzyka odpowiadają za moje rozczarowanie. Po tym spodziewałem się czegoś zupełnie innego, niż ostatecznie dostałem. A szkoda.

Nowa wersja „Smętarza dla zwierzaków” nie wyróżnia się niczym spośród horrorów, jakie co roku zalewają kina. Materiał źródłowy potraktowano po macoszemu, scenariusz pełen jest dziwnych rozwiązań, jump scare i sądzę, że za rok nikt o tym zwierzakach nie będzie pamiętał. Do znakomitego „To” z 2017 r. niestety „Smętarz…” nie ma startu.
Pozostaje nam chyba tylko czekać na kolejną, bardziej udaną i ambitną próbę przeniesienia książki na film.

5/10
Tomasz Krzywik

1 komentarz:

  1. "Podejrzewam zresztą, że winny jest tutaj scenarzysta – nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby małżeństwo z kilkunastoletnim stażem, dwójką dzieci, nagle po tylu latach zaczynało spory na tle światopoglądowym".

    Tomku, na ten pomysł wpadł sam King, w książce jest to jasno opisane, nawet bardziej niż w filmie. W powieści przecież rozmowa Louisa z Ellie na temat śmierci kończy się potężną kłótnią tego pierwszego z Rachel.

    Po drugie: "Creedowie powinni byli sprawdzić, czy np. na terenie posesji nie leży upiorny, indiański cmentarz". Przecież cmentarzysko Micmaców nie leży na posesji Creedów, a o wiele dalej w las. To "smętarz dla zwierzaków" na niej leży. I znowu - fakt, że Creedowie nie wiedzą również o "smętarzu..." został żywcem wyjęty z książki. Więc pretensje należy mieć nie do scenarzystów, tylko do Kinga.

    OdpowiedzUsuń