Ostatnio kompletnie
nie mam czasu na czytanie. Dlatego też każdą lekturę staram się dobierać
starannie, aby nie zmarnować czasu, aby klimatem trafić w swoje oczekiwania,
aby to co znajdę na kartach powieści pochłonęło mnie, zainteresowało i w końcu,
abym dotrwał do końca (hahahaha)
„Ten cholerny księżyc” czekał na mnie dość sporo czasu.
Książka ukazała się w okresie, gdy obchodziliśmy okrągłą, pięćdziesiątą
rocznicę lądowania człowieka na księżycu. Jednak to nie był dla mnie powód, aby
sięgnąć po powieść Algisa Budrysa. Musiała po prostu swoje odleżeć w
biblioteczce i nabrać odpowiedniej ilości kurzu. Ta czerwona okładka z
minimalistyczną w sumie grafiką, jednak cały czas siedziała gdzieś w pamięci i
na stosie książek do przeczytania w najbliższych dziesięciu latach, była dość
wysoko.
Tak, nadszedł ten czas, że złapałem się za nią, zrobiłem
kawę, usiadłem w fotelu i tak poszło. Strona po stronie, aż do końca. Tak
naprawdę to nie wiedziałem czego się spodziewać. Zarówno tytuł, jak i nazwisko
autora były mi zupełnie obce, a hasła „Klasyczna powieść Sciene Fiction”
niewiele mi mówiły.
Poszło jednak szybko.
”Doktor Edward Hawks prowadzi na zlecenie amerykańskiej
marynarki wojennej ściśle tajne badania nad tajemniczym obiektem znalezionym na
Księżycu. Wszyscy ochotnicy, którzy mieli odwagę wejść do niego są zabijani za
łamanie nieznanych obcych zasad panujących wewnątrz. Kolejnym śmiałkiem, który
zostaje wysłany do eksploracji obiektu jest Al Barker – człowiek, który nieraz
patrzył śmierci w twarz. Teraz również nie zawaha się wykonać kolejnego
nadludzkiego zadania…”
Notka wydawcy.
To co urzekło mnie najbardziej w tej książce, to klimat.
Akcja dzieje się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, więc wiadomo,
piękne auta, subtelne kobiety, goście w kapeluszach i wąskich krawatach. A do
tego wszystkiego; naukowcy, tajne projekty rządowe i księżyc. Ostatnio oglądam
wiele zdjęć z tamtego okresu, taka pewnie chwilowa fascynacja, i książka
idealnie komponuje się w to, co na tych fotografiach można znaleźć. Magiczne
lata Ameryki, z jednej strony sielanka, a z drugiej pędzący wyścig z wrogiem.
Wyścig także w stronę księżyca. No dobra, trochę za daleko pojechałem (hahaha)
Inaczej. Jeżeli oczekujecie klasyczne powieści SF to chyba
się zawiedziecie. Tzn. każdy pewnie inne ma wyobrażenie i pewnie klasycznych
książek SF jest co niemiara.
„Ten cholerny księżyc” choć popularnonaukowy, jest chyba
przede wszystkim powieścią o człowieku, o jego dążeniu do odkrywania
nieznanego, podejmowaniu wyzwań. W końcu to bardzo ciekawy zapis relacji
międzyludzkich.
Czyta się to naprawdę dobrze i ma w sobie pewien urok.
Zapewne po przeczytaniu ostatniej strony i odłożeniu jej na półkę, można
zastanowić się nad pytaniami, które zaczynają krążyć nam po głowie: o strachu,
fascynacji odkrywania, a także ile jesteśmy w stanie poświęcić aby zrealizować
cel, często samolubny, czy istnieją granice nauki i jak daleko może się ona
posunąć, niemal żonglując ludzkim życiem. Oczywiście odpowiedzi w książce nie
znajdziemy. I całe szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz