poniedziałek, 14 października 2019

Algis Budrys - Ten cholerny księżyc



 Ostatnio kompletnie nie mam czasu na czytanie. Dlatego też każdą lekturę staram się dobierać starannie, aby nie zmarnować czasu, aby klimatem trafić w swoje oczekiwania, aby to co znajdę na kartach powieści pochłonęło mnie, zainteresowało i w końcu, abym dotrwał do końca (hahahaha)

„Ten cholerny księżyc” czekał na mnie dość sporo czasu. Książka ukazała się w okresie, gdy obchodziliśmy okrągłą, pięćdziesiątą rocznicę lądowania człowieka na księżycu. Jednak to nie był dla mnie powód, aby sięgnąć po powieść Algisa Budrysa. Musiała po prostu swoje odleżeć w biblioteczce i nabrać odpowiedniej ilości kurzu. Ta czerwona okładka z minimalistyczną w sumie grafiką, jednak cały czas siedziała gdzieś w pamięci i na stosie książek do przeczytania w najbliższych dziesięciu latach, była dość wysoko.


Tak, nadszedł ten czas, że złapałem się za nią, zrobiłem kawę, usiadłem w fotelu i tak poszło. Strona po stronie, aż do końca. Tak naprawdę to nie wiedziałem czego się spodziewać. Zarówno tytuł, jak i nazwisko autora były mi zupełnie obce, a hasła „Klasyczna powieść Sciene Fiction” niewiele mi mówiły.
Poszło jednak szybko.

”Doktor Edward Hawks prowadzi na zlecenie amerykańskiej marynarki wojennej ściśle tajne badania nad tajemniczym obiektem znalezionym na Księżycu. Wszyscy ochotnicy, którzy mieli odwagę wejść do niego są zabijani za łamanie nieznanych obcych zasad panujących wewnątrz. Kolejnym śmiałkiem, który zostaje wysłany do eksploracji obiektu jest Al Barker – człowiek, który nieraz patrzył śmierci w twarz. Teraz również nie zawaha się wykonać kolejnego nadludzkiego zadania…”
Notka wydawcy.

To co urzekło mnie najbardziej w tej książce, to klimat. Akcja dzieje się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, więc wiadomo, piękne auta, subtelne kobiety, goście w kapeluszach i wąskich krawatach. A do tego wszystkiego; naukowcy, tajne projekty rządowe i księżyc. Ostatnio oglądam wiele zdjęć z tamtego okresu, taka pewnie chwilowa fascynacja, i książka idealnie komponuje się w to, co na tych fotografiach można znaleźć. Magiczne lata Ameryki, z jednej strony sielanka, a z drugiej pędzący wyścig z wrogiem. Wyścig także w stronę księżyca. No dobra, trochę za daleko pojechałem (hahaha)

Inaczej. Jeżeli oczekujecie klasyczne powieści SF to chyba się zawiedziecie. Tzn. każdy pewnie inne ma wyobrażenie i pewnie klasycznych książek SF jest co niemiara.
„Ten cholerny księżyc” choć popularnonaukowy, jest chyba przede wszystkim powieścią o człowieku, o jego dążeniu do odkrywania nieznanego, podejmowaniu wyzwań. W końcu to bardzo ciekawy zapis relacji międzyludzkich.

Czyta się to naprawdę dobrze i ma w sobie pewien urok. Zapewne po przeczytaniu ostatniej strony i odłożeniu jej na półkę, można zastanowić się nad pytaniami, które zaczynają krążyć nam po głowie: o strachu, fascynacji odkrywania, a także ile jesteśmy w stanie poświęcić aby zrealizować cel, często samolubny, czy istnieją granice nauki i jak daleko może się ona posunąć, niemal żonglując ludzkim życiem. Oczywiście odpowiedzi w książce nie znajdziemy. I całe szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz