Tradycyjnie wietnamskie święto Tet było okazją do zawieszenia broni. Respektowały
to obie strony, zarówno Viet Cong jak i armia południowo wietnamska. Była to
okazja do świętowania i radości – jakby to nie zabrzmiało. Niebo zdobiły przemieszczające
się po nim lampiony i wybuchały fajerwerki. Rodziny spotykały się w domach i świętowały.
Jednak nie w roku 1968.
Plan północno wietnamskiej operacji Tet zakładał ofensywę
niemal na całym froncie, wybuch rewolucji i zajęcie kilku głównych miast, które dotychczas były w
rękach armii amerykańskiej i jej sojuszników. Przygotowania zaczęły się dużo wcześniej
i wiedziało o nich CIA, jednak naczelne dowództwo amerykańskich wojsk
bagatelizowało te raporty. Oczywiście Amerykanie spodziewali się ataku, jednak
nie na taką skalę i w innym rejonie.
Od kilku tygodni wojska rewolucyjne i Viet
Cong przemieszczały się w okolice miasta Hue. Często był to długotrwały i
trudny masz, nocami, przez zalesione tereny i pola ryżowe. Unikano otwartych szlaków, aby jak najdłużej zachować w tajemnicy plany operacji.
W święto Tet rozpoczęła się ofensywa Viet Congu min: na
miasto Hue, dawną kulturalną i cesarską stolicę Wietnamu. Przez kilka miast
prowadzących do miasta, w nocy, wojska rewolucyjne zajmowały pozycje w mieście i
rozpoczęły się pierwsze ataki i potyczki. Batalia trwała 26 dni, okazała się
bardzo krwawa. Pomimo szacunkowych różnic – w zależności która strona je
podaje, przyjmuje się, że w czasie walk zginęło 10 tysięcy ludzi. W znacznej
mierze byli to mieszkańcy, którzy nie mieli szans ucieczki i trafili w krzyżowy
ogień walczących stron. Ilość ofiar zwiększały także czystki, które przeprowadzała
armia komunistyczny. Jeszcze w czasie bitwy o Hue odkrywano masowe groby
ludności cywilnej. obie strony liczyły w tysiącach (ok 1800 amerykanów) zaś
rannych w tysiącach. Była to najbardziej krwawa bitwa od czasów II Wojny Światowej.
Tyle, jeżeli chodzi o krótki rys historyczny. A sama książka?
To ponad 600 stronicowe tomiszcze ukazujące relacje
świadków i historię batalii, przedstawianą niemal dzień po dniu. W Hue „lądujemy”
tuż przed rozpoczęciem ofensywy poznajemy spokojne – jak na warunki wojenne
miasto. Autor bazując na wspomnieniach obu stron, dokumentach i doniesieniach
prasowy nakreśla nie tylko sytuację „dzień przed” ale także, co jest szkieletem
książki, operacje obu stron.
Pomimo takiej ilości stron i naprawdę ciężkiej „cegły” książkę
czyta się szybko. Jest napisana klarownie z wyszczególnieniem zgiełku bitewnego.
Nie stroni także od krwawych scen. Do dzisiaj mam w pamięci trafiony czołg
południowowietnamski, który eksplodując wyrzucił przez właz połowę ciała dowódcy,
które to zawisło na nim i docierający do miasta amerykańscy marines mogli
oglądać ten makabryczny widok. Takich opisów jest dużo. Huk eksplozji, a
następnie obrazy zabitych ludzi, jak wspomniałem, często z sugestywnymi i
pozbawionymi emocji opisami.
Po początkowym zaskoczeniu i niedowierzaniu, siły
amerykańskie przechodzą do kontrofensywy, krwawo walcząc o każdy kwadrat
miasta, ulicę i dom.
Wietnam kojarzy się nam zazwyczaj z działaniami w dżungli,
z taktyką „znajdź i zabij”. Tutaj amerykanie musieli sobie przypomnieć jak walczy się w mieście. Oczywiście nie byli na
początku do tego kompletnie przygotowani, więc regularnie wpadali w zasadzki,
okopanych i ukrytych oddziałów Viet Congu. Co może być także zaskoczeniem dla
czytelnika, to wyposażenie, wyszkolenie i logistyczny rekonesans Wietnamczyków. To nie były grupy, lecących pod
ogień karabinów maszynowych, słabo uzbrojonych i fanatycznych ludzi.
Viet Cong przygotował się do tej operacji doskonale. Samo przerzucenie pod
osłoną nocy kilku tysięcy bojowników należy uznać ja duże osiągnięcie.
Zresztą po latach podkreślają to sami Amerykanie. Marines z początku, kompletnie nie potrafili sobie poradzić z zaistniała
sytuacją. Dopiero wprowadzenie ciężkiego ostrzału artyleryjskiego i czołgów
przechyliło szale zwycięstwa.
Co bardzo istotnie i ciekawe, autor poświęca kilka
rozdziałów sytuacji, jaka odgrywała się w amerykańskim sztabie, mediach i
relacjach pomiędzy dowództwem i prezydentem USA, który mówiąc krótko, był
oszukiwany co do wielkości ofensywy i strat. Nagminne było zawyżanie liczby
zabitych wrogów, umniejszając tym samym straty własne. Opinia publiczna była cały
czas karmiona papką medialną (pomimo światowego sprzeciwu wobec niszczenia miasta), która miała bagatelizować
i wytworzyć wrażenie, że to kilka oddziałów „dzikich” zaatakowało amerykańskie pozycje.
Podsumowując.
Książka napisana świetnie, dynamicznie, pomimo
kilku wątków. Często brutalna i krwawa., pokazująca piekło wojny i walk
ulicznych. Świetna lektura dla miłośników współczesnych konfliktów, historyków
i fanów techniki, uzbrojenia i wojskowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz