Kim są i jak wyglądają
klasyczne zombie? Zdeformowane, cuchnące, ociekające krwią i pałające rządzą
mordu. Głodne ludzkiego mięsa,z z gnijącą i odpadającą skórą. Nic tak nie
paraliżuje wyobraźni, jak spotkanie z diabolicznym nieumarłym, który chce tylko
jednego: zatopić swoje zęby w ciele ofiary. Taki obraz „zombiaków” serwują nam
ostatnio autorzy książek i twórcy rozmaitych filmów. Do takiego obrazu
przywykliśmy. Norweski powieściopisarz, Oystein Stene proponuje coś zupełnie
innego. Jego „Wyspa zombie” to książka oryginalna, ze świetnym pomysłem na
fabułę i konstrukcję. Rzecz, która na pewno będzie się wyróżniać na półce z
innymi powieściami o podobnej tematyce.
Z opisu
dowiadujemy się, że akcja będzie się toczyć na Labofonii, „wyspie ukrytej przed
resztą świata gdzieś na Atlantyku”. Jak chce autor, wyspa jest wyjątkowo stara,
znana już w czasach sprzed setek lat, gdy spisywano żywoty świętych. Labofonia
jest interesująca z jednego względu: żyją na niej tajemniczo wyglądający i zachowujący
się ludzie, a dokładniej stwory przypominające postacie ludzkie. Czytelnik
włącza się do akcji, kiedy na wyspę trafia w niewyjaśnionych okolicznościach
pewien rozbitek, Johannes van der Linden. Mężczyzna „nie jest do końca pewien,
skąd wyruszył i dokąd trafił”. Wie tylko tyle, że od momentu przybycia na wyspę
Labofonia będzie jego drugim domem.
O tym, kto
tak naprawdę zamieszkuje Labofonię, czytelnik dowiaduje się razem z głównym
bohaterem. Vaan der Linden z dnia na dzień odkrywa, że jego ciało przybrało
specyficzną, nieludzką naturę. Co prawda nie ocieka krwią i nie zachowuje się,
jak znane z „Walking Dead” trupy, ale wygląda i robi wszystko tak, jakby nie do
końca pochodził z ludzkiego świata. Można powiedzieć, że mieszkańcy Labofonii
witają nowego przybysza z otwartymi ramionami. Nasz bohater… dostaje pracę w
ratuszowym archiwum. Tam wraz z czytelnikiem może badać historię wyspy i powoli
rozszyfrowywać tajemnicę jej istnienia na Ziemi.
W „Wyspie
zombie” O. Stene zwraca uwagę niesztampowa konstrukcja powieści. Z jednej
strony mamy możliwość śledzenia losów głównego bohatera i napotkanych przez
niego postaci. A z drugiej – poznajemy całą historię wyspy i dzieje jej
politycznych uwarunkowań: począwszy od czasów zamierzchłych aż do współczesności.
Taki zabieg, odwołujący się do przeglądanych przez van der Linden’a archiwów,
sprawia wrażenie, że opowieść o ukrytej przed światem wyspie nieumarłych
nabiera znamion autentyczności. Jeśli dołożyć do tego nawiązania do wzmianek
literackich z kanonu dzieł literatury światowej czy odwołania do faktów
historycznych, przeświadczenie o tym, że Labofonia pełna tajemniczych istot
istnieje gdzieś naprawdę, nabiera jeszcze większego sensu.
Czytając
„Wyspę zombie”, nie sposób nie dostrzec, że O. Stene do popularnego ostatnio
tematu o nieumarłych podszedł bardzo ambitnie. Powieść norweskiego pisarza
bynajmniej nie jest pozbawioną głębszej treści historyjką o „zombiakach”, ich
obrzydliwych, morderczych potrzebach i pragnących litości ofiarach. W tym
przypadku zombie, trzymane w ryzach przez mocarstwa tego świata, mogą (ale też
nie muszą) służyć jako pewnego rodzaju maska albo alegoria alterglobalizmu. Do
tego, czytając powieść O. Stene, warto przyjrzeć się bliżej relacjom, jakie
panują pomiędzy mieszkańcami i przybyszami Labofonii. One także zdają się
odzwierciedlać wszelkie problemy współczesnych społeczeństw.
Innymi
słowy: „Wyspa zombie” to nie tylko tania rozrywka. O. Stene, jak na reżysera i
twórcę sztuki teatralnej przystało, tworzy coś, co wyrasta ponad obecną,
międzykulturową zombie-opowieść. Jedyny mankament powieści, który może nie
przypaść do gustu preferującym szybkie zwroty akcji czytelnikom, to bardzo
niespieszne tempo fabuły. Ale mimo to, opowieść czyta się dobrze. Choć nie jest
kolejna książka o zombie, którą połknie się w kilka godzin. Na „Wyspie zombie”
warto rozgościć się na dłużej. Warto spróbować odkryć jej tajemnice i schowane
między wersami treści. To książka na mocną piątkę. Polecam.
Magdalena SZ.
Ostein Stene
Wyspa Zombie
Zysk i s-ka 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz