poniedziałek, 26 września 2016

Fantastyka do kwadratu. „Światy Dantego” Anny Kańtoch.

Fantastyka do kwadratu. „Światy Dantego” Anny Kańtoch.

Lojalnie uprzedzam: nie umiem, nie lubię i nie powinienem pisać recenzji, szczególnie książek polskich autorów.  Jeśli pochwalę, wyjdę na obrzydliwego lizusa, jeśli zganię, to mój tekst może zostać odebrany jako próba dezawuowania pracy lepszych i mądrzejszych. W przypadku prozy Anny Kańtoch czuję się rozgrzeszony: inna liga, do której ja nigdy się nie dostanę. Więc chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyśli, że recenzując „Światy Dantego” będą starał się załatwić jakeś swoje osobiste interesy.
 Mam też inny cel, który przyświeca mi gdy pisze niniejszą recenzję –być może spisując swoje wrażenia i oceny zrozumiem paradoks tej książki. Otóż podoba mi się ona niezwykle, jestem dosłownie zachwycony zebranymi w niej  opowiadaniami, lecz w niemal każdym tekście widzę pewne wady. Jednak wszelkie zgrzyty, błędy, jakieś drobne (lub nie) potknięcie nie przeszkodziły mi w czerpaniu przyjemności z lektury a nawet – w pewnym sensie – ją uatrakcyjniły. Może na zasadzie kontrastu, na tle wad zalety dobrej prozy wręcz olśniewają.

Pierwszym, co zachwyca jest niezwykle sprawne poruszanie się między różnymi gatunkami fantastyki. W zasadzie nie jest błędem określenie „Światów Dantego” jako zbioru opowiadań grozy. Należy przy tym zaznaczyć, iż w większości wypadków są to hybrydy gatunkowe. I to bardzo udane. Tytułowa historia to rasowe science fiction z misją ludzi w odległym świecie, jednak jest to SF połączone z demonicznym horrorem i fantastyką metafizyczną.  Jest to też swoista meta – literatura, literatura o literaturze. Widzę w tym pewną ironię, wszak „Boska komedia” to jedno z najważniejszych dzieł ludzkiej kultury. W wizji Kańtoch fikcja Dantego urzeczywistnia się jako piekło. Dosłownie.
Pomysł, postaci, klimat i pointa opowiadania  mnie zachwyciły.  Znam te teksty z trochę rozczarowującej antologii „Epidemie i zarazy”. Czytany po raz drugi podobał mi się nawet bardziej niż za pierwszym razem, chociaż zauważyłem pewne rozwiązanie, które osobiście uznaję za wpadkę pisarki. Oto bowiem główna bohatera historii zostaje uratowana z opresji, w ciężkim stanie ewakuowana na stację kosmiczną. W pewnym momencie budzi się, i akurat w tej chwili, w  której odzyskuje przytomność, w zasięgu jej słuchu dwoje innych członków misji odbywa ważną dla fabuły rozmowę. Bardzo nie lubię zbiegów okoliczności, pchających akcję do przodu. I co z tego? To, co w opowiadaniu dzieje się później z nawiązką rekompensuje ten zgrzyt.
„Duchy w maszynach” to kolejna hybryda, która łączy w sobie dwie z pozoru nie przystające do siebie konwencje: opowieści o duchach i opowieści o zagładzie  świata – jaki – znamy. Jakie jeszcze znacie postapokaliptyczne ghost – story? Do tego mamy bohatera obdarzonego nadprzyrodzonymi zdolnościami oraz zupełnie niespodziewany zwrot akcji mniej więcej w połowie tekstu. Mało? Pewnie, że mało, Kańtoch wplata więc chyba najklasyczniejszy dla całej SF motyw. Jakie, tego nie napiszę, nie chcę zdradzać szczegółów fabuły. Ta recenzja jest spóźniona o rok, ale być może jest jeszcze jakiś nieszczęśnik który prozy tej pani nie zna. Powiem tylko, że ów wątek wydaje mi się nie potrzebny, przez niego „Duchy…” z utworu bogatego w pomysły zmieniają się w opowiadanie cierpiące na pomysłów klęskę urodzaju. Ale czy to ma znaczenie? Nie, przecież drugie opowiadanie ze „Światów Dantego” jest jednym z najlepszych polskich post – apo jakie czytałem.
Połączenie literatury noir z prozą niesamowitą jest chyba częściej spotykane, co nie znaczy, że „Cmentarzysko potworów” jest opowiadaniem wtórnym. Nie, przecież uczynienie z głównej postaci totalnego tchórza jest zabiegiem dość ryzykownym.  Podobno czytelnicy lubią opowieści z bohaterami których da się lubić. Czego o głównej postaci „Cmentarzyska…” powiedzieć nie mogę. Nie dość że brakuje mu odwagi, to jeszcze jego działania dalekie są od jakiejkolwiek spektakularności. Jednak Tajemnica w tym tekście okazuje się fascynująca, a jej wyjaśnienie satysfakcjonujące. Nawet za bardzo, nie podobał mi się sam finał, w którym bohater dosłownie wyjaśnia czego jego antagonista w przyszłości musi się bać. Jedno zdanie rzucone za dużo, jednak nie psuje ono dobrego wrażenia.
„Za siedmioma stopniami” to z jednej strony rasowy horror, z drugiej zabawa konwencją bajki. Tutaj również spotykamy się z antypatyczną protagonistką i z fascynującą Tajemnicą. I podobnie jak poprzednio moje zastrzeżenia budzi finał. Jest w nim użyta swoista odwrotność zabiegu „deus ex machina”, bowiem zamiast niezbyt wiarygodnego uratowania bohaterki, mamy jej niezbyt wiarygodne.. Dobrze, nie będę spoilerował. Warto przeczytać dla samego klimatu, i dla pomysłu.
Zresztą, każde opowiadanie ze „Światów…” warto przeczytać. Nawet te, które mogą się nie podobać. Mnie naprawdę nie przypadł do gustu „Człowiek nieciągły”. Owszem, sam pomysł na TAKIEGO bohatera wydaje się znakomity, ja widzę w nim dalekie echa neurotyków i szaleńców z opowiadań E. A. Poe. Jednak sama historia, banalna i przewidywalna, nie porywa. Jednak najsłabszy tekst ze zbioru, ciągle jest tekstem przynajmniej dobrym.
Na koniec wielbiciele Domenica Jordan dostaną Domenica, i to w podwójnej porcji. Mam ogromną ochotę po raz kolejny złamać reguły recenzenckiej przyzwoitości, i zdradzić zakończenie opowiadania. Ograniczę się więc do ogólnikowych pochwał.  Znakomity pomysł, rewelacyjna realizacja, przejmująca atmosfera. W przypadku „Portretu rodziny w lustrze” nie potrafię, nawet wznosząc się na wyżyny krytycyzmu, znaleźć jakiekolwiek wady.
Prozę Anny Kańtoch określiłbym jako „fantastykę do kwadratu”. Swego czasu w „białej serii” Wydawnictwa Literackiego ukazał się zbiór francuskiego pisarza R. Escarpit’a „Fabrykant obłoków”. W posłowiu do tej książki autor pisał: „Weźcie jakąkolwiek rzecz (…)  i przepuście nań atak wyobraźni, spójrzcie na nią przez pryzmat waszych szaleństw, zapomnijcie jej nazwy, natury, logiki, ale pamiętajcie o jej rzeczywistości. Zobaczycie niebawem, jak się deformuje nie rozpadając i odsłania nieznane wymiary. To, co wydawało się wam zrozumiałe, zmienia się w zagadkę”. I taka jest standardowa procedura tworzenia fantastyki przez dobrych pisarzy. Anna Kańtoch, zdaje mi się, idzie jeszcze dalej.
Ta proza powstaje wskutek „podwójnego ataku wyobraźni”. Odnoszę wrażenie, że pisarka  mając do dyspozycji już skonstruowaną opowieść post – apokaliptyczną,  SF, albo steampunk rozgrywający się w Krakowie, ową opowieść tarkuje jeszcze raz „przez pryzmat swoich szaleństw” dodając do post – apo czy ghost – story wciąż nowe pomysły, elementy, motywy. Jest to fantastyka przemnożona przez fantastykę. I jakimś cudem to działa, opowiadania zazwyczaj nie dość że trzymają się kupy, to jeszcze potrafią czytelnikowi nieźle w głowie namieszać. Zazwyczaj nie oznacza zawsze, stąd też w recenzowanym zbiorze pewne wpadki i potknięcia. To dobrze, to bardzo dobrze.

„Światy Dantego” to zbiór doskonały. Tak dobry, że nawet wad mu nie brakuje. 


Piotr Borowiec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz