wtorek, 20 września 2016

Jack Ketchum - Zabawa w chowanego/frg.

1

Jeden


Nie ufam znakom, ale myślę, że od razu można poznać, kiedy nadciągają kłopoty.
I choć brzmi to jak kompletna bzdura, musicie uwierzyć mi na słowo.
Harowałem przy układaniu kantówek dwa na cztery cale; trzeba było zdjąć ze sterty jakieś osiem stóp na pęk. Już niemal kończyliśmy obwiązywać kolejny, ale wtedy zauważyłem jeszcze kilka drewnianych listewek wyglądających na niezbyt podniszczone i wlazłem, by je pozdejmować. Gdy, stojąc na stosiku, chwyciłem najbliższą, pękł stalowy kabel, którym go opasaliśmy. Rozległ się dźwięk, jakby ktoś z bicza strzelił. Niemal, cholera, urwało mi łeb. I, rzecz jasna, straciłem równowagę. Zleciałem z wysokości dziesięciu stóp na żwir, obsypany deszczem ciężkiego drewna.
Ani draśnięcia.
Miałem szczęście.

Ale szef zgotował mi piekło. Nie można było tak sobie łazić – choć wszyscy to robili – należało skorzystać z wózka widłowego. Chodziło o ubezpieczenie. Łamałem zasady.
O to się rozeszło. Niemal się zabiłem, łamiąc zasady.

Jeszcze tego samego tygodnia, kiedy jechałem wybrzeżem, wyciągając może sześćdziesiątkę, mojego pickupa marki Chevy minęła spora czarna cysterna. Jako że zjeżdżaliśmy ze wzniesienia, oddałem jej do dyspozycji całą autostradę. Ale gdy wjeżdżaliśmy na kolejne, zwolniła tak, że niemal się toczyła. Przełknąłem ropne wyziewy, jakie za sobą ciągnęła, i po chwili przyśpieszyłem.
Chłop najwyraźniej chciał się zabawić.
Nie miał zamiaru mnie przepuścić. Zjechał za przerywaną żółtą linię, zostawiając tak mało miejsca, że gdybym próbował go minąć, jak nic docisnąłby mnie do zbocza. Po czym odpuścił. I znowu zagrodził mi drogę. Tak co chwilę. Patrzyłem, jak się na mnie gapi we wstecznym lusterku.
Niemiło z jego strony.
Zakląłem i czekałem, aż będę mógł się przecisnąć.
Znowu podjechaliśmy do zjazdu, lecz zanim go zauważyłem, obaj cisnęliśmy już dobrą siedemdziesiątką. Pickup mało się nie rozpadł. Kierownica trzęsła się już przy sześćdziesięciu pięciu. Powiedziałem sobie, że do cholery z tym wszystkim, wszak żyje się tylko raz, wziąłem głęboki oddech i docisnąłem do osiemdziesiątki.
Pickup telepał się, jakby miał się lada chwila rozlecieć. Przypomniałem sobie o starych, łysych oponach. Zjazd był długi i stromy, a my jechaliśmy łeb w łeb, on i ja.
Minąłem go też przed kolejnym wzniesieniem. Pociłem się i drżały mi ręce. Do dziś pamiętam uśmiech tego drania, kiedy go mijałem. Nie jego twarz, ale zwichrowany cień majaczący na ustach. Cysterna wydaje się piekielnie duża na wąskiej drodze, szczególnie kiedy jedzie półtorej stopy od ciebie z prędkością przeszło osiemdziesięciu mil.
I to był drugi znak. Głupota, złość i podejmowanie złych decyzji. Równie dobrze mogłem sobie odpuścić. Świeciło słońce. Piękny dzień.

*       *       *

A potem wdepnąłem w psie gówno.
Akurat wracałem z pracy do domu, kawałeczek od sklepu Harmona.
Pewnie, to nic znaczącego. Bzdura. Choć dodam, że było to wyjątkowo duże gówno, a do tego świeżutkie. Ale już tłumaczę, czemu je zapamiętałem i dlaczego zestawiam je obok tamtych rzeczy, bo to bardzo proste.
Nie patrzyłem, gdzie lezę.
Jasne, to niby również nic, chyba że się weźmie pod uwagę moje nawyki. Zawsze gapię się pod nogi. Zawsze. Często mi to wytykano. Moja matka zwykła powtarzać, że zostanę od tego krótkowidzem i będę się garbił. Oczywiście kłamała. Jestem wysoki i mam sokoli wzrok.
Lecz, do cholery, nie patrzyłem, gdzie lezę.

Mam świadomość, że to przypadkowe zdarzenia. I może łączę te niepowiązane ze sobą fakty jedynie z perspektywy lat.
Niekiedy jednak wydaje mi się, że od czasu do czasu, gdy spogląda się na wszystko to, co nas spotyka każdego dnia, zauważa się pewien uruchamiany okresowo mechanizm i nagle owe zdarzenia nie sprawiają już wrażenia przypadkowych. Rzeczony mechanizm je zjada, pochłania, wyolbrzymia, żeruje na tym, co ci się przydarza. Jaki będzie tego wynik? Nie możesz tego przewidzieć.
Bo ten mechanizm to ty.
Choć nie tylko, są jeszcze los, szczęście, pech. Czyli wszystko to, co nie jest tobą, ale tak czy inaczej cię zmienia, na zawsze, nieodwołalnie.
A może lepiej zapomnij o tym wszystkim.

Nadal jestem idiotą i plotę trzy po trzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz