Podobno ulubioną
książką matki obecnie panującej Królowej Elżbiety II była „Mapp and Lucia” –
prawdopodobnie „najlepsza satyra na angielską klasę średnią” jaką kiedykolwiek
napisano. Jej autorem był E. F. Benson, który zdobył na początku dwudziestego
wieku szaloną popularność jako twórca prozy obyczajowej, dziś pamiętany jako autor opowiadań grozy.
Sprawiedliwe to czy krzywdzące – nie wiem, mnie Benson interesuje głównie jako pisarz
klasycznych w formie i treści ghost – stories.
Jeszcze przed lekturą
„Widzialnego i niewidzialnego” dość dobrze znałem styl Bensona. Trochę zabawne,
i dość upiorne „Jak z długiej galerii zniknął strach” przeczytałem w „Nie
czytać o zmierzchu!”. Okropnie manieryczne i wtórne wobec Machena „O człowieku
który przeholował” poznałem w „Opowieściach z dreszczykiem”. Znakomite dzięki
swojemu nastrojowi „W metrze” spotkałem w „Świecie grozy”, a genialny „Pokój na
wieży” dał tytuł całej antologii – słusznie określanej jako „legendarna”.
Co mnie uderzyło,
przyjemnie zaskoczyło i co pragnę tu pochwalić to fakt, iż w zbiorze C&T
nie dubluje się żadne ze znanych wcześniej opowiadań. Obserwuję z uwagą rynek wydawniczy i z coraz
większą irytację odczuwam wobec polityki wydawców którzy publikują klasyków
znanych i lubianych. Ja tego nie rozumiem, czy naprawdę Lovecraft i Oscar Wilde
zawsze się sprzedadzą? Ileż można razy kupować „Zew Cthulhu” w tłumaczeniu
Grzybowskiej, i „Portret Doriana Graya” w tłumaczeniu Feldmanowej? C&T
idzie w odwrotnym kierunku, niż te godne pożałowania praktyki – serwują nam
nowości. Co prawda sprzed stu lat, ale nowości.
Rzecz jasna, teksty
zebrane w tomie prezentują zróżnicowany poziom. Jest to stwierdzenie boleśnie
banalne w odniesieniu do zbiorów opowiadań, jednak nie sposób go uniknąć w
recenzji. Najlepsze jest opowiadanie otwierające książkę. „Noc Gavona” to
kawałek na miarę „Pokoju na wieży” dorównujący wybitnym utworom mistrzów
Gatunku. Czystej wody horror z elementami folkloru i czarnej magii.
Rozczarowałem się „Śmiercią w tumanach kurzu”. Po obiecującym wstępie
otrzymujemy banalną, wtórną i pisaną jakby „na kolanie” historyjkę z
dreszczykiem. Ani opis budzącej się wówczas u młodych Anglików fascynacji
motoryzacją, ani sam motyw „nawiedzonego środka transportu” nie ratują
opowiadania. Fenomenlne natomiast okazały się „Gąsienice”. Twist sam koniec
tekstu, dosłownie w ostatnich jego zdaniach mnie totalnie zaskoczył. Dałem się
zwieść, co mnie dziwi, jako że wskazówki co do pointy Benson rzetelnie rozsiał
w całej fabule. Świetny, zapadający w tekst utwór. „Kocica” kojarzy mi się z
niektórymi tekstami europejskich modernistów którzy sięgali po weird fiction.
Skojarzenie to budzi dość fatalistyczne spojrzenie na relacje damsko - męskie.
Drapieżna kobieta przynosi bohaterowi jego ponure przeznaczenie – czego
domyślamy się od pierwszych zdań. Było, i to na długo przed Bensonem, w lepszym (oraz gorszym….) wykonaniu.
„Karawan” to prosta,
niepokojąca opowieść z dreszczykiem. Forma jest dostosowana do treści, dzięki
czemu otrzymujemy sympatycznego szorta. Lubię takie rzeczy, lekkie, ale
zapadające w pamięć. „Tajemnica porcelanowej miseczki”, „Ogrodnik”, „Między światłami” oraz „Po drugiej stronie
drzwi” to opowiadania średnie. To
ostanie intryguje ironicznym zakończeniem. Cóż, duchy mogą straszyć pośrednio…
„straszyć przez przestraszonego”. Nad „Nawiedzonym dworem” unosi się widmo
samego J. Sh. Le Fanu. Deficyt oryginalności jest tu nadrabiany sprawnością
warsztatową. I to nadrabiany z górką – tekst potrafił wzbudzić we mnie emocje,
a co najważniejsze: zaciekawić.
„Negotium Perambulans” zachwycił mnie klimatem rybackiej
wioski niemal dociętej od świata. Autor pokazuje tu prawdziwe mistrzostwo w
snuciu swojej opowieści. Wspaniałe opowiadanie, które z pewnością zainspirowało
H. P. Lovecrfta do jego „Ducha ciemności”. W „Pani Amworth” Benson odchodzi od
typowej dla niego opowieści o duchach, i serwuje czytelnikowi rasowy, a przy
tym bardzo dobry horror wampiryczny. Fabuła opowiadania jest dość typowa, lecz
pisarz przedstawia ciekawy pomysł na „etiologię” wampiryzmu.
E. F. Benson w
większości tekstów trzyma się sprawdzonego schematu „twice-told tales” czym wpasowuje się w
długą tradycję brytyjskiego ghost – stories. Opowieść starej piastunki,
opowieść o duchu madame Crowl, opowieści starego antykwariusza – wszystkie te
archetypiczne historie opierają się na podobnej konstrukcji, operują podobnymi
schematami, oferują czytelnikowi taki sam klimat. Benson nie zawodzi na tym
polu, co więcej, z punktu widzenia czytelnika XXI wieku widzę pewną jego
przewagę nad szacowanymi poprzednikami.
Le Fanu potrafi
niekiedy zrazić współczesnego odbiorcę archaicznym językiem. M. R. James, nie
był mistrzem dialogów, bynajmniej. Freddie (jak w kręgach towarzyskich pisarza
nazywano) pióro ma lekkie i precyzyjne. Dialogi to mistrzostwo, dzięki
umiejętnemu użyciu delikatnego sarkazmu. Po za tym, u Bensona widać
nowoczesność tak oczywistą, jak u Le Fanu oczywistym był XIX wiek. Elementami
fabuł są nie tylko nawiedzone stare dwory, czy przeklęte ruiny zamku Piktów,
lecz także samochód, choroba nowotworowa, środek masowego transportu, spotkanie
towarzyskie przy alkoholu i kartach.
Najsłabsze opowiadania
to i tak teksty średnie. Lecz nawet je czyta się świetnie, dzięki lekkości
pióra i sprawności warsztatowej. Natomiast w swoich najlepszych tekstach E. F.
Benson okazuje się pisarzem wybitnym. Określanie go jako „Klasyka z drugiej
ligi” wydaje mi się trochę
niesprawiedliwe. No dobrze, nawet jeśli jest to druga liga, to bardzo, ale to
bardzo solidna.
Piotr Borowiec
Książka fajna. Aspekt motoryzacyjny bardzo widoczny. Dla mnie perfecto.
OdpowiedzUsuńCzy trudno jest dzisiaj np. ściągnąć auta z usa ?