Wszyscy mamy w sobie coś z Patricka
Batemana. To właśnie przyszło mi na myśl po lekturze „American Psycho” – kultowej amerykańskiej powieści autorstwa
Breta Eastona Ellisa z początku lat dziewięćdziesiątych.
Od jej publikacji minęło w tym roku dwadzieścia pięć lat i o ile wtedy
chodziło o kulturę yuppies, nadgorliwych garniturków z Wall Street, to dzisiaj
takie Patricki, a raczej ich neo uwspółcześnione klony, kręcą się po ulicach
pod przykrywką hipsterów, „drwali”, czy inni neo-, retro-, a nawet
księcio-seksualnych. Wymuskani, wypomadowani, wgapieni w tysiące mniejszych i
większych ekraników, ze słuchawkami w uszach i sztucznym, modelowym uśmiechem
przytwierdzonym do twarzy. Obok nich neo-perfekcyjne kobiety, upięknione na
wszelkie możliwe sposoby, wieczne dziewczynki obwieszone gadżetami. Wszyscy
identyczni, jak z billboardu, jak z witryny każdej sieciówki, jak z reklamy,
gdzie paczka bliźniaczych par zbiera się w barze na planecie „kupuj i żryj”,
strzelając sobie co rusz selfies.
Przygnębiający obraz? Wcale nie taki idealny? Konsumpcjonizm doprowadzony
do perfekcji, do największej z możliwych skrajności, przerysowany, chociaż nie
tak do końca odrealniony, bo wciąż znajdują się ludzie, którzy pragną żyć
według modelu kreowanego przez mass media. Tak jak Patrick Bateman –
odczłowieczony, zdegenerowany, pozbawiony ludzkiej maski, ale za to otoczony
wszystkim tym, co najmodniejsze, z „laskojadem” u boku w jednej z setek
identycznych knajp o kretyńskich nazwach rozstrzelonych po każdej dzielnicy
Nowego Jorku.
Patrick Bateman prowadzi idealne, modelowe życie młodego yuppie prosto z
odmętów Wall Street. Taki sam jak setki mu podobnych, diabelsko bogaty, życie
spędza samotnie w perfekcyjnie wyposażonym apartamencie (jego sąsiadem jest Tom
Cruise!), albo w dziesiątkach knajpek i barów, zapijając wszystko najdroższymi
alkoholami, wciągając najlepszą kokę i objadając się najbardziej wyrafinowanym
jedzeniem. Prowadzi puste do cna konwersacje o rodzaju kamizelek lub „laskojadów”,
wypręża w eter swoje idealnie wyrzeźbione i wychuchane ciało, a po godzinach,
gdy nikt nie patrzy, snuje chore fantazje o mordach i przy okazji,
najprawdopodobniej, wciela je w życie.
Sadystyczne igraszki zakończone krwawą
jatką to jego danie główne, a na przekąski podrzyna gardła bezdomnym i zamęcza
na śmierć bezpańskie psy. A potem otrzepuje się z posoki, przybiera maskujący,
idealny uśmiech i znowu wyrusza do baru, albo wraca na Wall Street, przemierza
ulice Nowego Jorku.
„Obdarzono mnie wszystkimi cechami charakterystycznymi dla istoty ludzkiej:
ciałem, krwią, skórą, włosami, ale proces dezintegracji zaszedł tak daleko i
był tak głęboki, że uczucia wyższe – ze współczuciem na czele – były mi całkiem
obce. Stałem się ofiarą powolnego rozkładu. Świat wokół mnie był imitacją
rzeczywistości, byłem kimś, kto tylko pozornie przypominał człowieka, i
doskonale wiedziałem, że zaledwie niewielka część mego umysłu nie jest skażona
szaleństwem. Działo się coś przerażającego, a nie miałem pojęcia co: nie znajdowałem
źródła, przyczyny tego stanu.”
Życie Patricka jest kwintesencją taniości, pomimo, że jego codzienność
warta jest miliony. Bret Easton Ellis stworzył obraz człowieka, który jest tak
drastycznie przerysowany w swoim konsumeryzmie, że aż męczący przy bliższym
poznaniu. Niekończąca się litania produktów od największych projektantów,
połączona z absolutnym poczuciem wyobcowania sprawiają, że Patrick staje się
potwornym żartem, czymś tak nad wyraz ludzkim, uzależnionym i chorym od
nadmiaru rzeczy, że aż obcym. Czy on popełnia wszystkie te zbrodnie? Czy są
jego wewnętrznym odbiciem, odpowiedzią wyobraźni na powtarzalność i
przewidywalność, od której nie może się uwolnić? Czy to jego urojenia,
zwyrodniałe fantazje, czy naprawdę jego mieszkanie wypełnione jest po brzegi
stosem trupów, ochłapami mięsa i odorem topniejącego ludzkiego tłuszczu? Trudno
odpowiedzieć na te pytania jednoznacznie, ale jedno jest pewne – nie chcemy być
tacy jak Patrick, a jednak widać go dzisiaj na każdym możliwym kroku.
„American Psycho” to jednocześnie niesamowity thriller psychologiczny z
libertynem yuppie w roli tego, który na wzór bohaterów de Sade’a pragnie
„spalić słońce”, a jednocześnie niepokojąco aktualna satyra na świat
zahipnotyzowany potrzebą posiadania za wszelką możliwą cenę. Drugi człowiek
często bywa uprzedmiotowiony, stanowi rodzaj produktu, jakiegoś dodatku,
akcesorium, byle pasował do wizji idealnego kompana, perfekcyjnego życia rodem
z reklamy. A jeśli nie pasuje lub odstaje to drażni zmysły i wzrok takiego
Patricka – wywołuje ciarki odrętwienia i potrzebę zniszczenia totalnego. Bret
Easton Ellis krzyczy, by wyzwolić się z imitacji życia na rzecz prawdy, pod
każdą jej postacią. Nie bądźmy Patrickami! Dla niego nie ma ucieczki, nie ma
już ukojenia, a jest tylko kolejna knajpa, kolejny drogi garnitur i kaseta,
którą musi oddać.
Olga z WielkiBuk.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz