Wielokrotnie zachęcany do lektury Cormaca McCarthy'ego w końcu sięgnąłem po
zdobytą na bazarku "Drogę".
Cóż za piękna apokalipsa. Wiele zdań z tej powieści mogłoby służyć tu za
motto - i właśnie dlatego nie zamieszczę żadnego.
Z reguły podchodzę sceptycznie, gdy wszyscy wokół zachwycają się stylem
autora - ale w przypadku McCarthy'ego usłyszałem zachwyty od tak wielu różnych
czytelników, że mnie to zaintrygowało.
Dotychczas myślałem też, że postapo w "Gwiazdozbiorze Psa" jest
poetyckie. No cóż, nie znałem "Drogi".
Świat, jaki znamy ginie w tajemniczej zagładzie. Oszczędnie opisana, pozostawia
po sobie popiół, choć zaskakująco niewiele zgliszcz. Możemy tylko domyślać się,
co zakryło słońce i zasypało powierzchnię planety tonami popiołu, a nie spaliło
do cna lasów i zabudowań.
W tym szarym, mrocznym i ponurym świecie drogą - w kierunku południowym -
maszerują ojciec i syn. O ich przeszłości dowiadujemy się niewiele, ba, nie
poznajemy nawet ich imion. To chyba charakterystyczne dla Autora,
jedynym
poznanym z imienia (ale czy prawdziwego? Raczej nie) człowiekiem jest
tajemniczy starzec Ely. Nie nazwy czy imiona są tu ważne, ale to, co ta dwójka
przeżywa. Niosą w sobie ogień. Wśród rozpadu wszystkiego co uważamy za normalne
zmierzają w cieplejsze rejony, by odnaleźć innych dobrych ludzi.
Potężna miłość ojca do syna, przekładająca się na najdrobniejsze
zachowania. Potworność sprowadzenia egzystencji człowieka do walki o ciepło i
pożywienie. Nieraz w trakcie lektury przypominały mi się fragmenty programu
"Ziemia bez ludzi", analizującego przewidywane zmiany na Ziemi po
wyginięciu rodzaju ludzkiego. Tu nie jest to sam zanik Homo Sapiens, bo
nie byłoby takiego problemu z pożywieniem - tymczasem popiół rujnujący ziemie
uprawne (plus brak światła) i w zasadzie brak zwierząt spycha ludzi na ścieżkę
beznadziejnej walki o znalezione zapasy. Przerażający jest ten pęd do
owleczenia śmierci, zadziwiająca wola ojca, który wierzy, że dotrą na południe
i wszystko się ułoży.
Przeraża też kruchość naszej rzeczywistości - przedstawionej już nie w
symulacji rozpadu przedmiotów i struktur za 10, 50, 100 lat, ale opartej na
konkretnych przykładach odnajdywanych pamiątek przeszłości - konserwach,
bezużytecznych bez prądu urządzeniach, mieszkaniach, w których powstają ogniska
z zabytkowych mebli. W takim świecie wychowuje się syn, traktujący opowieści
ojca o dawnym świecie jak nierealne fantazje. Dla czytelnika z kolei ten brak,
rozpad, zanik jest jak uderzenie w twarz. Jak bardzo jesteśmy uzależnieni od
przedmiotów, jak poradzimy sobie w najbardziej ekstremalnych warunkach? I nie
chodzi nawet o czysto fizyczne przeżycie, ale też o nastawienie - czy w
zderzeniu z apokalipsą tak totalną, że nie daje nadziei będziemy w stanie iść
dalej? Nieść ten ogień? Ma to odbicie w pytaniu syna o najodważniejszą rzecz,
jaką zrobił ojciec.
Surowy, ale poetycki styl wydobywa to, co najważniejsze z tego zimna,
pustki i rozkładu. W krótkich zdaniach potrafi zakląć głębokie myśli, wielkie
wątpliwości, zasadnicze pytania.
Wielka amerykańska literatura, która już przeszła do klasyki - a przecież
opowiadając o kondycji człowieczeństwa ociera się zarówno o postapokalipsę,
horror jak i poezję. Wiem już, że nie raz jeszcze sięgnę po wspaniałą twórczość
McCarthyego.
Paweł Richert
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz