poniedziałek, 22 maja 2017

Miroslav Zamboch - Ostatni bierze wszystko

Miroslaw Zamboch to dość specyficzny czeski autor, który potrafi przykuć uwagę w całkiem udanym cyklu o Koniaszu, jak i popisać się kompletnie infantylnym science-fiction („Wylęgarnia”). Dlatego też do jego twórczości podchodzę zawsze bez szczególnych oczekiwań, świadom, że są równe szanse, że oto trafił do mnie utwór, który można porównać z dziełami klasyków, jak i taki, który będzie jedynie literacką pulpą. W przypadku zbioru opowiadań „Ostatni bierze wszystko”, talent Zambocha rozłożył się mniej więcej po środku. Niemal dosłownie.

Mamy tu do czynienia z trzema opowiadaniami osadzonymi właśnie w uniwersum Koniasza. Pierwsze z nich, „Długi sprint” to w zasadzie minipowieść i zdecydowanie najjaśniejszy punkt tego zbioru. Opisuje losy Tekuarda, drugiego syna najpotężniejszego króla - czarodzieja na kontynencie. Według tutejszego prawa na trzydzieści dni przed koronacją następcy ogłaszane zostają wielkie łowy. W ich trakcie każdy spośród jedenastu najbardziej wpływowych rodów w krainie ma prawo zabić dziedzica i założyć własną dynastię. Oczywiście pretendent przez lata jest przygotowywany do walki, wykorzystuje też ową sytuację, by pokazać swą moc i potęgę. Problem tkwi w tym, że Tekuard nigdy nie był nawet brany pod uwagę w przypadku tronu – jako drugi syn, pozbawiony całkowicie magicznych zdolności, nie zaprzątał sobie głowy polityką. Gdy jednak jego starszy brat ginie w wypadku na polowaniu kilka tygodni przed rozpoczęciem tradycyjnych łowów, wszystko się zmienia, uruchamiając lawinę spisków, zbrodni i bezwzględnej walki o przetrwanie.


Oto jest tekst, który nie daje czytelnikowi szansy na wytchnienie, od samego początku rzucając odbiorcę na głęboką wodę, prosto w wir świata, gdzie wszystko jest bardzo skomplikowane i zależne od siebie, gdzie z trudem odnajduje się nawet relacjonujący wszystko bohater. Prowadzona w pierwszej osobie narracja jeszcze potęguje wrażenie totalnego chaosu, bowiem Tekuard nie zawsze wyjaśnia wszystko co się wokół dzieje, nie skupia się na walorach otoczenia, opisach budowli, uzbrojenia i wyglądu poszczególnych postaci. Dla niego wszystko to jest codziennością i oczywistością, dlatego skupia się na tym co najważniejsze – wielkim spisku i próbie odkrycia, kto za tym wszystkim stoi, wreszcie – jaka jest w tym jego rola. Dodaje to niezwykłej dynamiki, tym bardziej, że złożoność przedstawionej historii naprawdę może przyprawić o zawrót głowy. Tutaj właśnie Zamboch potwierdza swój geniusz. Tak jak Joe Abercrombie czy Miles Cameron wyznaczają standardy w kwestii realistycznego opisu walk zbrojnych, tak Zamboch wzbija się na wyżyny rozwijając pomysły Andre Norton, Rogera Zelaznego i Ursuli LeGuin i tworząc ścisły, konkretny opis świata magii, gdzie rzeczona magii jest siłą niezwykle potężną, ale też nie nieskończoną, a posługujący się nią muszą zdawać sobie sprawę z konsekwencji jej używania. Finał tej minipowieści od pewnego momentu jest niestety nieco przewidywalny, wpisany wręcz w konwencję, ale można na to przymknąć oko. Czasami ważne jest nie co, ale jak się opowiada.

Drugi tekst, „Pokłosie” opowiada historię trzech czarodziejów, którzy ocaleli z wielkiego pogromu magów, jaki rozegrał się przed laty i który był efektem wydarzeń opisanych w „Długim sprincie”. Trzej bohaterowie pragną ocalić grupkę ludności przed czarem masowej zagłady, jaki ma wkrótce zniszczyć okolicę. Tekst sam w sobie całkiem niezły, ale nabiera sensu właśnie dopiero w połączeniu z poprzednikiem, uwypuklając wymowę obydwu – ukazując jednostkę ludzką jako istotę słabą i skazaną na zagładę, która jeśli tylko ma możliwość podniesienia swego komfortu życiowego, nie będzie oglądała się na innych. To klasyczna alegoria współczesnego świata, nonkonformizmu i nieustannego dążenia do modernizacji świata za wszelką cenę, kosztem środowiska i biedniejszych gospodarczo państw. Zniszczony magicznymi wojnami świat aż nadto przypomina wydarzenia, jakie zna świat rzeczywisty. Problemem „Pokłosia” jest jednak sposób opowiedzenia historii. Ten sam, który rozkłada niemal całkiem opowiadanie ostatnie.

„Ostatni bierze wszystko”, bo o nim właśnie mowa, opowiada o specyficznej grze, jaką zorganizował jeden z ostatnich magów-władców. Rozdał grupie swych dworzan po kawałku mapy prowadzącej do wielkiego skarbu, z zastrzeżeniem, że zdobędzie go tylko ten, kto pokona pozostałych. Akcja zawiązuje się w lochach, gdzie jeden z „graczy” ma być właśnie poddany torturom. Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa i podobnie jak „Pokłosie” przypomina przerobioną na opowiadanie sesję RPG, w której w bohaterów wcielali się wcześniej jacyś gracze. Fakt, że w przypadku Zambocha trudno mówić o fuszerce, całość jest przepełniona akcją, wymyślnymi przeciwnikami i bezlitosnymi metodami walki, ale koniec końców, jest to dość przeciętny tekst, który szczególnie w zestawieniu z otwierającym zbiór tekst wypada po prostu blado.


Podsumowując, „Ostatni bierze wszystko” to ciekawostka dla wszystkich miłośników twórczości Zambocha, ale tylko pierwszy tekst zasługuje na szczególne uznanie. Na szczęście stanowi on lwią część książki i tym samym podnosi wysoko ocenę jej samej. Osobiście polecam jednak zacząć przygodę z uniwersum Koniasza od podstawowego cyklu.

1 komentarz:

  1. Jak ja sie cieszę ze trafiłam na Twój blog. Uwielbiam horrory, powieści grozy , thrillery wszystko co przyprawia o dreszczyk. Zambocha czytałam dawno temu i z wielka chęcią przeczytam cos nowego. Twój blog dodaje do obserwowanych i będę wpadać po kolejne inspiracje. Zapraszam rownież do mnie. Pozdrawiam

    Czytankanadobranoc.blogspot.ie

    OdpowiedzUsuń