Miroslaw
Zamboch to dość specyficzny czeski autor, który potrafi przykuć uwagę w całkiem
udanym cyklu o Koniaszu, jak i popisać się kompletnie infantylnym
science-fiction („Wylęgarnia”). Dlatego też do jego twórczości podchodzę zawsze
bez szczególnych oczekiwań, świadom, że są równe szanse, że oto trafił do mnie
utwór, który można porównać z dziełami klasyków, jak i taki, który będzie
jedynie literacką pulpą. W przypadku zbioru opowiadań „Ostatni bierze
wszystko”, talent Zambocha rozłożył się mniej więcej po środku. Niemal
dosłownie.
Mamy tu do czynienia z trzema opowiadaniami
osadzonymi właśnie w uniwersum Koniasza. Pierwsze z nich, „Długi sprint” to w
zasadzie minipowieść i zdecydowanie najjaśniejszy punkt tego zbioru. Opisuje
losy Tekuarda, drugiego syna najpotężniejszego króla - czarodzieja na
kontynencie. Według tutejszego prawa na trzydzieści dni przed koronacją
następcy ogłaszane zostają wielkie łowy. W ich trakcie każdy spośród jedenastu
najbardziej wpływowych rodów w krainie ma prawo zabić dziedzica i założyć
własną dynastię. Oczywiście pretendent przez lata jest przygotowywany do walki,
wykorzystuje też ową sytuację, by pokazać swą moc i potęgę. Problem tkwi w tym,
że Tekuard nigdy nie był nawet brany pod uwagę w przypadku tronu – jako drugi
syn, pozbawiony całkowicie magicznych zdolności, nie zaprzątał sobie głowy
polityką. Gdy jednak jego starszy brat ginie w wypadku na polowaniu kilka
tygodni przed rozpoczęciem tradycyjnych łowów, wszystko się zmienia,
uruchamiając lawinę spisków, zbrodni i bezwzględnej walki o przetrwanie.
Oto jest tekst, który nie daje czytelnikowi szansy
na wytchnienie, od samego początku rzucając odbiorcę na głęboką wodę, prosto w
wir świata, gdzie wszystko jest bardzo skomplikowane i zależne od siebie, gdzie
z trudem odnajduje się nawet relacjonujący wszystko bohater. Prowadzona w
pierwszej osobie narracja jeszcze potęguje wrażenie totalnego chaosu, bowiem
Tekuard nie zawsze wyjaśnia wszystko co się wokół dzieje, nie skupia się na
walorach otoczenia, opisach budowli, uzbrojenia i wyglądu poszczególnych
postaci. Dla niego wszystko to jest codziennością i oczywistością, dlatego
skupia się na tym co najważniejsze – wielkim spisku i próbie odkrycia, kto za
tym wszystkim stoi, wreszcie – jaka jest w tym jego rola. Dodaje to niezwykłej
dynamiki, tym bardziej, że złożoność przedstawionej historii naprawdę może
przyprawić o zawrót głowy. Tutaj właśnie Zamboch potwierdza swój geniusz. Tak
jak Joe Abercrombie czy Miles Cameron wyznaczają standardy w kwestii
realistycznego opisu walk zbrojnych, tak Zamboch wzbija się na wyżyny
rozwijając pomysły Andre Norton, Rogera Zelaznego i Ursuli LeGuin i tworząc
ścisły, konkretny opis świata magii, gdzie rzeczona magii jest siłą niezwykle
potężną, ale też nie nieskończoną, a posługujący się nią muszą zdawać sobie
sprawę z konsekwencji jej używania. Finał tej minipowieści od pewnego momentu
jest niestety nieco przewidywalny, wpisany wręcz w konwencję, ale można na to
przymknąć oko. Czasami ważne jest nie co, ale jak się opowiada.
Drugi tekst, „Pokłosie” opowiada historię trzech
czarodziejów, którzy ocaleli z wielkiego pogromu magów, jaki rozegrał się przed
laty i który był efektem wydarzeń opisanych w „Długim sprincie”. Trzej
bohaterowie pragną ocalić grupkę ludności przed czarem masowej zagłady, jaki ma
wkrótce zniszczyć okolicę. Tekst sam w sobie całkiem niezły, ale nabiera sensu
właśnie dopiero w połączeniu z poprzednikiem, uwypuklając wymowę obydwu –
ukazując jednostkę ludzką jako istotę słabą i skazaną na zagładę, która jeśli
tylko ma możliwość podniesienia swego komfortu życiowego, nie będzie oglądała
się na innych. To klasyczna alegoria współczesnego świata, nonkonformizmu i
nieustannego dążenia do modernizacji świata za wszelką cenę, kosztem środowiska
i biedniejszych gospodarczo państw. Zniszczony magicznymi wojnami świat aż
nadto przypomina wydarzenia, jakie zna świat rzeczywisty. Problemem „Pokłosia”
jest jednak sposób opowiedzenia historii. Ten sam, który rozkłada niemal
całkiem opowiadanie ostatnie.
„Ostatni bierze wszystko”, bo o nim właśnie mowa,
opowiada o specyficznej grze, jaką zorganizował jeden z ostatnich
magów-władców. Rozdał grupie swych dworzan po kawałku mapy prowadzącej do
wielkiego skarbu, z zastrzeżeniem, że zdobędzie go tylko ten, kto pokona
pozostałych. Akcja zawiązuje się w lochach, gdzie jeden z „graczy” ma być
właśnie poddany torturom. Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa i podobnie
jak „Pokłosie” przypomina przerobioną na opowiadanie sesję RPG, w której w
bohaterów wcielali się wcześniej jacyś gracze. Fakt, że w przypadku Zambocha
trudno mówić o fuszerce, całość jest przepełniona akcją, wymyślnymi
przeciwnikami i bezlitosnymi metodami walki, ale koniec końców, jest to dość
przeciętny tekst, który szczególnie w zestawieniu z otwierającym zbiór tekst
wypada po prostu blado.
Podsumowując, „Ostatni bierze wszystko” to
ciekawostka dla wszystkich miłośników twórczości Zambocha, ale tylko pierwszy
tekst zasługuje na szczególne uznanie. Na szczęście stanowi on lwią część
książki i tym samym podnosi wysoko ocenę jej samej. Osobiście polecam jednak
zacząć przygodę z uniwersum Koniasza od podstawowego cyklu.
Jak ja sie cieszę ze trafiłam na Twój blog. Uwielbiam horrory, powieści grozy , thrillery wszystko co przyprawia o dreszczyk. Zambocha czytałam dawno temu i z wielka chęcią przeczytam cos nowego. Twój blog dodaje do obserwowanych i będę wpadać po kolejne inspiracje. Zapraszam rownież do mnie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzytankanadobranoc.blogspot.ie