Zamek Zmoranieckich nie cieszył się dobrą sławą. W tym
ponurym miejscu mieszkały zombie, kościotrupy, wampiry i mnóstwo innych
obrzydliwych stworów, pozbawionych nawet nazwy. A jednak byłoby wielką
przesadą twierdzić, że wszyscy mieszkańcy nawiedzanego zamczyska to okropne
potworności /s 11/. Wśród nich był
również Malkolm, twór powstały w skutek eksperymentu profesora von Skalpela,
który stworzył go z fragmentów rożnych ciał. Tak powstał wyjątkowy potwór.
Profesor obdarzył Malcolma ogromnym cielskiem, które niestety okazało się
zdeformowane, nieproporcjonalne i w efekcie upiorne. Jego wygląd znacznie
odbiegał od tego, kim tak naprawdę był sam Malkolm.
Malkolm, jako
najstraszniej wyglądający z potworów, codziennie miał za zadanie straszyć
turystów i przyjezdnych, nie lubił jednak tego zajęcia. Uwielbiał za to spełniać
rolę złotej rączki na zamku: naprawiał, dbał, ogarniał wszystko, o czym inni
nie myśleli zajęci swoimi sprawami. Każdej wiosny brał się za generalne
sprzątanie: odkurzał i czyścił każdy zakamarek ponurego zamczyska. Często
musiał jednak przerywać swoje czynności żeby pomóc von Skalpelowi w jego
eksperymentach. Zawsze posłusznie i z pokorą wykonywał jego polecenia. Po cichu
liczył, że profesor poprawi kiedyś jego wygląd. Malkolm zdawał sobie sprawę ze
swojego odpychającego oblicza. Marzył o tym, by ktoś go pokochał, dlatego po
ciężkim dniu pracy układał piosenki o miłości i nagrywa je w studiu, które
wybudował mu von Skalpel. Profesor jak zwykle sceptycznie podchodził do
zainteresowań swojego asystenta. Szybko jednak dostrzegł w jego twórczości
możliwość zysku. Nie mówiąc o niczym Malkolmowi udał się z płytą do producenta
muzycznego. O tym, co z tego wynikło musicie doczytać już sami.
„Podgrywa cicho wiaterek
Najsłodszej miłości nuty
Kochankom, co w jednym ciele
Splątani są jak druty
Tuż obok księżyc blady
Dyskretnym świadkiem niebo
Na tobie lukru ślady
A mi szamponu trzeba”
Opowieści zawarte w
drugim tomie z serii Nawiedzone zamczysko
toczą się wokół życia Malkolma. Potwór
szpetny na zewnątrz, lecz o pięknym bogatym wnętrzu, okazuje się wrażliwcem,
który potrafi śpiewać piękne piosenki o miłości, a także, wbrew powszechnym
opiniom o monstrum Frankensteina, jest bardzo inteligentny. Wygrał nawet teleturniej
„Pytanie do potwora”, co zdziwiło
nawet jego samego. Oczywiści byłoby
dziwne, gdyby we wszystkim nie maczał swoich profesorskich palców von Skalpela
(testowanie mózgu). Owładnięty myślą stworzenia monstrum doskonałego, po raz
kolejny za wszelką cenę pragnie dokonać niemożliwego. O dziwo tym razem mu się
udaje. Na stole w jego gabinecie leży gotowy, piękny, proporcjonalny twór
człekokształtny, którego ze względu na urodę ciężko nazwać potworem.
Pierwsza część przygód
Malkolma ma ewidentnie charakter humorystyczny (wścieklizna zębów, nagrywanie
miłosnych ballad, sprzątanie zamczyska), jednak od momentu, gdy profesor tworzy
swoje kolejne dzieło, historia przybiera nieco bardziej skomplikowany rys. Malkolm nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego von Skalpel
tworzy coś nowego zamiast udoskonalić jego samego. Gdy konfrontuje się z
istotą, która jest taka jak on zawsze marzył by być, okazuje się, że nie
wszystko złoto, co się świeci. Autorzy dość klasycznie decydują się na silny kontrast
w zestawieniu brzydoty i niedoskonałości fizycznej Malkolma z perfekcyjnie
wyrzeźbioną sylwetką „człowieka za trzysta tysiąc woltów”.
Szybko okazje się, że nowy twór w swojej pięknej powłoce skrywa narcystyczne,
władcze wnętrze. I tu następuje najciekawszy moment: Malkolm postanawia dokonać
sabotażu projektu profesora, by ten nie odkrył, jak niedoskonałe wewnętrznie
dzieło stworzył. W toku wydarzeń
dochodzi również do rozwiązania wątku twórczości muzycznej Malkolma z
poprzedniej części historii. Zyskuje on potwierdzenia swojej wyjątkowości oraz
dowiaduje się, że inne osoby akceptują go takim jaki jest i doceniają za jego
talent.
„Malkolm, potwór nad potwory” to kolejny wspaniały
zbiór trzymających w napięciu historii, które swoim zakończeniem nie tylko
zaskakują, ale i bawią. Ciekaw postacie oraz
komiksowe ilustracje dostarczają mnóstwa dobrej zabawy. Konwencja zaproponowana
przez Paula Martini oraz Manu Boisteau nie nudzi się, gdy znów po nią sięgamy.
Warto zwrócić również uwagę na przemyślaną zależność historii między tomami.
Jeśli dziecko nie czytało części pierwszej nic straconego, bowiem bohaterowie
zawsze ukazywani są jak postacie dopiero poznane: pojawia się opis anatomiczny
wraz z cechami osobowości i pełnioną w domu funkcją. Nie jest więc konieczne
znać ich wcześniejsze losy. Przygodę z nawiedzonym zamczyskiem można zaczynać
od dowolnego tomu. Stanowi to duży plus tej pozycji. Składa się z niezależnych
elementów, które ostatecznie tworzą spójną całość dając szerszą perspektywę
interpretacyjną. Oczywiście w tomie drugim pojawiają się nawiązania do tomu
pierwszego np. do słabości von Skalpela, jeśli chodzi o klub Malibu. Jeśli
czytało sie wcześniejsze przygody potworów z zamczyska, wiele sytuacji jest
śmieszniejsze, ale ich nieznajomość aż tak wiele nie ujmuje dalszym opowieściom.
Głównym przesłaniem serii dziwnych przygód Malkolma jest pokazanie, że nie
liczy się wygląd zewnętrzny, ale to jacy jesteśmy w środku. To nasze plany,
marzenia i postępowanie definiuje nas samych. Bardzo istotny jest również wątek
akceptacji zarówno tej płynącej od bliskich, jak i tej jaką możemy uzyskać od
innych ludzi. Ponownie zostaje również podkreślony motyw małej społeczności, w
której współistnieją odmienne istoty.
Sięgając po kolejną
część z serii Nawiedzone zamczysko
możemy mieć pewność, że barwna, pełna opisów historia zaciekawi nasze małe
potworki, a poziom literacki pomoże im w nauce umiejętności czytania oraz pracy
z tekstem. Paul Martin oraz Manu Boisteau postawili na przygodę, grozy jest tu więc
jak na lekarstwo. Za pomocą ostrego skalpela oddzielili od typowych
przedstawicieli horrorów element
lękotwórczym i tchnęli w nich nowe życie. Dokonali degradacji ich podstawowej
funkcji, czyli straszenia, ale dali im coś w zamian: złożoną osobowość oraz
poczucie humoru. Historii można zarzucić pewną trudność, brak bowiem
konkretnych wniosków do zaistniałych sytuacji. Jest to jednak tekst do
samodzielnego czytania i na tym etapie kontaktu z literaturą, dziecko musi
wysilić się o samodzielne próby interpretacyjne. Nie powinno tu jednak
zabraknąć rodzica, który gdy usiądzie z dzieckiem, będzie mu w stanie pomóc doszukać
się ciekawych wątków do przedyskutowania. Warto dokonać analizy charakteru poszczególnych
bohaterów, spróbować umotywować ich intencje oraz zwrócić uwagę na elementy
humorystyczne. W tym tomie istotne będzie również omówienie szerzej wątku monstrum
Frankensteina w literaturze.
…bo
małe potworki lubią czytać,
Alicya Rivard
Wartości edukacyjne
|
Wartości edukacyjne są mocniej związane z
pracą nad tekstem, niż przesłaniem. W warstwie literackiej tekst jest
sprawnie napisany, barwny, pełen opisów. Każdy mały rozdział kończy się czymś
tajemniczym zachęcającym do dalszego czytania. Historia nauczy interpretacji
i śledzenia wątków pobocznych oraz odszyfrowywania złożoności postaci,
ukrytych przesłanek. Zapozna dziecko również z
klasycznymi motywami grozy.
|
3/6
|
Koszmarkowatość
|
Fragmenty trzymają w napięciu, ale grozy to
nie ma. Pojawiają się klasyczne figury związane z grozą, jednak następuje ich
trawestacja. Brak elementów terapeutycznych związanych z
lękiem.
|
2/6
|
Estetyka
|
Książeczka wydana w małym formacie, jednak
zawiera duże litery. Ilustracje są zabawne, kolorowe, stylizowane na
komiksowe wstawki.
|
4/6
|
Pomysłowość
|
Autor w żaden sposób nie wprowadza innowacji,
czy nie odbiega od ujęcia potwora w popkulturze.
|
3/6
|
Inne walory
|
Duże poczucie humoru. Obecne elementy
komiksowe, które przyciągają uwagę.
|
5/6
|
Dostosowanie do wieku
|
Duża ilość tekstu do samodzielnego
czytania, zdania złożone, długie opisy, potrzebna umiejętność śledzenia wielu
wątków i analizy charakterów postaci.
|
10-12 lat
13-15 lat
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz