Graham Masterton chyba już zdążył przyzwyczaić swoich
czytelników do różnorodności fabuł, stylów i niejednostajnego dawkowania
atmosfery grozy w wykreowanych przez siebie opowieściach. Dlatego też z tym
większym zaciekawieniem sięga się po każdą nową powieść „Mastiego”. Jednym z
ostatnich tytułów, wydanych w Polsce nakładem Albatrosa, jest „Szkarłatna
wdowa”. To historia, która może nieszczególnie usatysfakcjonuje fanów horrorów
i ostrzejszego pióra, ale na pewno ucieszy tych, którzy szukają na długie,
zimowe wieczory czegoś niebanalnego oraz wszystkich, którzy od lat zakochani są
w Mastertonie.
Bohaterką „Szkarłatnej wdowy” jest córka wziętego
londyńskiego aptekarza Beatrice. Kobieta od najmłodszych lat wtajemniczana była
przez ojca w świat nieodgadnionych dla zwykłego śmiertelnika, uśmierzających
ból i leczących przeróżne przypadłości, mikstur. Beatrice jako mała dziewczynka
przyglądała się nie tylko aptekarskiej pracy swojego ojca, ale również jego,
jak mogłoby się wydawać, nieco dziwacznym eksperymentom z pogranicza życia i
śmierci. Była także świadkiem powolnego umierania swojej matki. Mimo że ojciec
znał przeróżne receptury i farmaceutyczne sztuczki, nie zdołał uratować swojej
ukochanej żony.
Jakby jednej tragedii było mało, szybko okazało się, że
dziewczynie, oprócz matki, los odebrał również ojca. Jako młoda sierota trafia
pod dach swojej ciotki. Pewnego rodzaju oswobodzeniem z tej sytuacji okazuje
się zawarcie małżeństwa i wyjazd do Ameryki. Ale tu też, jak błyskawicznie
pokaże czas, Beatrice nie zazna spokoju. Wszystko przez tajemnicze zdarzenia:
pomór zwierząt, choroby i zgony dzieci oraz dorosłych, a także odnajdywane raz
po raz ślady działalności… szatana. Do tego – do osady, w której zamieszkała
wraz ze swoją nową rodziną Beatrice, trafia tajemniczy mężczyzna, który jak się
niedługo potem okaże, będzie miał ogromny wpływ na resztę życia kobiety.
Historia „Szkarłatnej wdowy” na pewno przypadnie do gustu
wszystkim czytelnikom, uwielbiającym klimat XVIII-wiecznej Anglii i opowieści o
pierwszych osadnikach Ameryki. Wilgoć, mrok, mgła, londyński półświatek, a do
tego dziwaczne eksperymenty na ciałach dopiero co pochowanych zmarłych… Dodajmy
jeszcze zimne i surowe opisy życia w mieście, którego atmosfera niemal od razu
wywołuje napięcie oraz grozę. Jeśli do tego dołożymy niewytłumaczalne dla
ludzkiego umysłu wypadki, o które najłatwiej oskarżyć mieszkające w nieprzyjaznym
dla człowieka sąsiedztwie „czarownice”, tajemniczą rolę wspomnianego, obcego
przybysza - szybko się okaże, że nowa powieść Mastertona niejednemu
czytelnikowi niemal „bez odrywania” skradnie kilka długich wieczorów.
Oczywiście, można próbować zarzucać tej powieści
przeciętność, brak tzw. mocnych momentów, zaskakujących zwrotów akcji czy
ociekających krwią scen. Jednak wbrew niektórym opiniom, będę się upierać przy
stwierdzeniu, że książką warta jest uwagi. Jak to zwykle bywa w przypadku
Mastertona, jest doprecyzowana w każdym calu. Nic nie dzieje się tutaj
przypadkiem. Nie ma dłużyzn, zbędnych dialogów, opisów, retardacji… Dominuje
akcja. I to jest największy plus tej powieści. Dodatkowo zadziwia niesamowita
umiejętność niemalże plastycznego przedstawienia (między wersami)
XVIII-wiecznego, londyńskiego i amerykańskiego życia. Do tego dochodzą opisy
początków współczesnej farmaceutyki i medycyny, które jeszcze nie tak dawno
postrzegane były niczym tajemne praktyki alchemii bądź działanie sił
diabelskich i magii.
Oczywiście „Szkarłatną wdowę” polecam. Czekam też na ciąg
dalszy losów Beatrice, zapowiedziany w sequelu powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz