Sto pięćdziesiąt lat po powstaniu Martwej Ziemi z twierdzy
granicznej wyrusza oddział żołnierzy, by wąskim przesmykiem przekroczyć
zapomnianą krainę. W starym klasztorze u podnóża Smoczych Gór ukryte jest coś,
co musi powrócić do królestwa, zanim Zasłona Martwej Ziemi pęknie i zaniknie. Silny
oddział pod dowództwem Dartora, starego, zaprawionego w bojach oficera, wkracza
w suche stepy, by zmierzyć się z demonami przeszłości, teraźniejszości i
przyszłości. Prawdziwy cel misji zna tylko przysłany w ostatniej chwili
przewodnik. Lecz nawet on – tajemniczy Arthorn – nie przypuszcza, jaki los
przygotowali dla nich bogowie i jak krucha jest równowaga znanego im świata.
Do polskiej fantastyki zawsze podchodzę z dystansem. Mam
swoich ulubionych pisarzy: Jacka Piekarę, Dariusza Domagalskiego i ich rewelacyjne książki czy serie. Lubię powieści Jacka Komudy i Marcina Mortki, choć nie wszystkie, ale upatrzyłem sobie ich marynistyczną fantastykę. Oczywiście uwielbiam autora za miedzy: Zambocha, czy tych tworzących trochę dalej jak Joe Abercrombie i Williamsa. Czyli nie ukrywajmy
specjalistą od wszelkiego heroic i rozciągniętych do granic możliwości sag nie
jestem. Mało tego, piętnasty tom, gdzie bohaterami jest dwudzieste pokolenie z dziadów i pradziadów, z pierwszych tomów wręcz mnie mierzi. A przykładów zniszczenia początkowego wysiłku autorów mógłbym podać wiele, Choćby obłędnego "Malowanego człowieka" Bretta - później, im dalej w las, tym gorzej.
Podobnie jest zresztą
z cudowną magicznością, czarami, zaklęciami i oklepanymi artefaktami. Nie
jarają mnie magowie o długich brodach, gadające smoki i elfy szyjące z łuków gdzie
popadnie. Pewnie ktoś się zapyta „To po cholerę to czytam”. A tak. Zdarza się, że czasami fantastykę
poczytam. Dlaczego nie?
Ostatnio padła mi w ręce „Krew i stal” Jacka Łukawskiego,
pierwszy tom „Krainy martwej ziemi” wydany
przez SQN. Z zapowiedzi wyglądało, że będzie to powieść w moim ulubionym
klimacie, jaki prezentuje choćby wspomniany Miroslaw Zamboch. Czyli męska,
twarda napierdalajka. O dziwo „Krew i stal” nią jest. To powieść o misji,
honorze, może i przyjaźni żołnierskiej. To książka o twardych facetach, dla których
codzienna służba w garnizonie, gdzie wieje nudą i nagle stają przed szansą, aby
wyskoczyć i porobić mieczem, nadaje ich życiu sens. Takie powieści lubię, ten
specyficzny klimat braterskiej więzi i honoru. Powieści takich jest wiele i
Łukawski niczego nowego tutaj nie wnosi. Jednak wplątanie w fabułę słowiańskiej
mitologii: strzyg, południc, ożywieńców i utopców, nadaje książce zupełnie inny wymiar, z
którym dotąd się nie spotkałem. Choć w podobnym klimacie miała być powieść Rafała Dębskiego „Kiedy Bóg zasypia”, to w
moim odczuciu autor nie podołał. Łukawski zaś zrobił to wyśmienicie i tym „Krew
i stal” mnie uwiodła. Wprawdzie byłem trochę wkurzony, gdy autor w powieści po
pewnym czasie skupił się na głównym bohaterze i „pozostawił” ciekawą kompanię, którą
prowadził główny bohater - Arthorn, to z
czasem mu to wybaczyłem, ponieważ Jacek nie odpuścił fabule ani na chwilę i
akcja toczy się ekspresowo.
Zupełnie innym smaczkiem jest bodaj trzykrotne nawiązanie w
książce do Wiedźmina Sapkowskiego i Władcy Tolkiena. Kilka zdań, które rozbawiły mnie
doszczętnie, spowodowały, że Łukawski stał się moim idolem. Tak Moi Drodzy.
Fantasy to nie tylko blondas latający z mieczem na plecach i niziołek z
pierścieniem w kieszeni. Mam wrażenie,
że odniesienie się do tych powieści, także pokazuje podobne zdanie autora do
mojego.
Znowu gdy w trakcie czytania „Krwi i stali” wpadło mi w oko słowo „smoki”, wystraszyłem się nie na żarty. O Boże –
pomyślałem i przed oczami zobaczyłem gadającego Smauga i ujeżdżone jaszczury z
Dragonlance. Na szczęście smoki u Łukawskiego to zwykle gady, bardziej przypominające
stada drapieżników, niż opiekunów niewyobrażalnych skarbów. I całe szczęście
Jacku, że poszedłeś w tą stronę. Dziękuję.
Podsumowując .
„Kew i stal” to
historia napisana z polotem, mocno osadzona w naszej rodzimej, pogańskiej
mitologii. Napisana z zębem, przy której nie ma szans na nudę, czy niepotrzebne
rozciągnie akcji. To książka z ciekawymi i wyraźnymi bohaterami, nie zblazowana typową papką
fantasy.
Polecam serdecznie, bo warto.
Jacek Łukawski
"Krew i stal"
Cykl: Kraina martwej ziemi.
Wydawnictwo SQN 2016
Trochę ciężki ten horror, ale polecam
OdpowiedzUsuń