Chciałbym zabrać Was dzisiaj w przeszłość. Nie tak
odległą, jakby mogło się zdawać. Jednak w przeszłość, którą poznać mogliście w
opowieściach dziadków i babć. Szczególnie babć. Pewnie mało kto z Was pamięta
czasy, gdy polskie wsie żyły spokojnym, specyficznym dla siebie rytmem, gdzie
codzienność płynęła jednostajnie i
leniwie, zaś wszelkie cuda techniki zdawały się być niepotrzebne, dziwne i
czasami groźne w świadomości mieszkańców. To czasy lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku,
choć autorka książki „Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” − Joanna Łańcucka, nie
określa ich dokładnie czasowo. Panujące przesądy i opowieści przekazywane z
dziada pradziada, żyły mocno w świadomości mieszkańców.
To czasy, gdy telefon
był zazwyczaj tylko u sołtysa lub na poczcie, mikser to była niemal diabelska
machina, fiat 126p był szczytem luksusu i stać było na niego tylko księdza lub
pracujących w miastach, którzy na polski cud motoryzacji złożyli odpowiednie
kwity i czekali cierpliwie w kolejce. Pamiętam te czasy, młody już nie jestem i
wspominam je z ciepłem w sercu. Pamiętam opowieści prababci o czasach sprzed
wojny. Dziwne historie, w których ewidentnie diabeł maczał kopyta. Pamiętam
ulice, na których próżno było szukać przejeżdżających samochodów, zaś
zaprzęgnięta w konie furmanka była na porządku dziennym.
W taki świat przenosi nas Joanna Łańcucka. Z tym, że
Capówka, w której toczy się akcja opowieści zebranych w „Starej Słaboniowej i Spiekladuchach”
to wieś, leżąca gdzieś na wschodzie kraju, gdzie oprócz codziennego, zdawałoby
się leniwego życia harcują diabły, Przypołudnice, Kauki i Kikimory niemal żywcem
wyciągnięte z ludowych podań. Urzeka i wzrusza u Łańcuckiej pięknie i bogato
przedstawiony świat. Kiedyś zwykły, dzisiaj już zapomniany. Z pewnością to
barwne przedstawienie życia codziennego, folkloru, wierzeń, piękna dzikiej przyrody,
jest największym plusem opowieści zebranych w tej książce. Na specjalną uwagę
zasługuje język, którym posługują się bohaterowie, a który usłyszycie tylko z
ust leciwych staruszek. Powiedzonka i przysłowia, które pamiętam z pogaduszek z własną
babcią. Wzbudza to oczywiście uśmiech na twarzy, ale i wzruszenie. Nagle przed
oczami pojawiają się postaci moich bliskich, których już nie ma wśród nas i gdy
uświadomię sobie, że wraz z nimi zniknęło na zawsze coś wyjątkowego, to ogarnia
mnie pustka.
„−Aaaa z
chłopami to taka robota.. Nijakiej pociechy za życia i żadnej pociechy po
śmierci”
Czy taki był zamysł autorki? Nie wiem. Historie
opowiedziane są w prosty sposób, nikt tutaj nie sili się na rozbudowanie
psychologiczne postaci, tworzenie zawiłych wątków i historii. Bo i po co? O
koloryt w książce dbają strachy, diabły i Zły. Każde opowiadanie, to osobna
historia powiązana z naszą bohaterką Słaboniową i mieszkańcami Capówki, jednak zebrane
razem tworzą wspaniałą całość, jakże umiejętnie i cudownie podaną.
„Stara
Słaboniowa i Spiekładuchy” to także powrót do przeszłości, o której pisałem
powyżej. Istotne bardzo, aby młody czytelnik, mógł zaczerpnąć choć odrobinę
tamtych czasów. Przecież w erze wszechobecnej techniki wydaje się to niemal niemożliwe. Gdy się wczyta w opowieści, z pewnością zauważy specyficzny klimat i język, który towarzyszy przygodom Słaboniowej.
Oczywiście to przede wszystkim historie o perypetiach
mieszkańców nękanych przez wszelkie widziadła i postaci z pogańskich wierzeń.
Czy w książce znajdziecie strach i grozę? Czy któraś z historii Was przerazi?
Wątpię. Zatem czy to są opowieści grozy? W pewnym stopniu tak. Czy należałoby
książkę postawić obok powieści Stefana Dardy i Piotra Kulpy, którzy upodobali
sobie „wiejski horror”? Chyba tak, ale równie dobrze można Słaboniową
umiejscowić obok „Bestiariusza słowiańskiego” i innych encyklopedycznych wydań,
dotyczących wierzeń i demonologii słowiańskiej.
„− No skaranie z
temi duchami domowemi... − westchnęła Słaboniowa. −Targujo się o każdą
mliczka kopelke, ani kawałeczka nie popuszczo… (…)
− A kto to
znowuż ten Domowy? – westchnęła Anetka
− A to Kikimory
mónż. Jak on mliczka dostanie to, już jej tutaj nie puści.
Domowy dobry, i
posprząta, jak dobrze podje, i dzieciaka pokołysze, i do pieca dołoży.”
Należy wspomnieć także o Słaboniowej, leciwej babuni, mieszkającej samotnie, która we wsi uznawana jest za czarownicę. Sama nie wie ile ma lat, liczyć dawno przestała. Posiada jednak "nosa" do rzeczy i zdarzeń dziwnych, które w pierwszym momencie wydają się być czymś naturalny. Skoro doktor mówi, że u dziecka kolka, to ma rację. Jednak Słaboniowa wie, że za kołyski Kikimor oczyma łypie. Bardzo fajna postać, od pierwszych stron wzbudza sympatię, chciałoby się powiedzieć, że posiada wszystkie cechy idealnej babci, no może prócz uganiania się za Strzygoniami i Wąpierzami.
Książka wydana jest bardzo ładnie, klimatyczna czarno biała okładka z grafiką przedstawiającą stara Słaboniową. W środku znajdują się także klimatyczne grafiki, które dodają uroku wydaniu.
Polecam bardzo.
Świetna, pełna uroku, zabawna, może i może czasami straszna opowieść o perypetiach Słaboniowej.
Joanna Łańcucka
"Stara Słaboniowa i Spiekładuchy"
Wydawnictwo Oficynka 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz