Dziwnie robi się na sercu, kiedy
jeden z najulubieńszych pisarzy zwraca swoje oblicze w kierunku śmierci, w
kierunku umierania i ostatecznych pożegnań. Po raz kolejny nachodzi wyobraźnię niepokój, że demony, to tak naprawdę
wyrzuty sumienia, a strach, to strach przez wieczną ciemnością, nie cieniami,
które tańczą nocami po ścianach. Kogo Król Horroru przyzwyczaił do spania przy
zapalonym świetle, kto wciąż jeszcze przemyka przez mroczne lasy Maine,
odwiedza po raz pierwszy hotel Panorama, czy system kanalizacyjny w Derry, ten
z zaskoczeniem spadnie na ziemię sięgając po najnowsze jego dzieła. Stephen
King jest dzisiaj inny, od kilku lat przyzwyczaja nas do nowego siebie,
przybliża się do prawdy o życiu i, niestety, o śmierci. Czy to w ogóle możliwe?
Kiedy mowa o najnowszym i ostatnim
tomie zakańczającym trylogię Pana Mercedesa, trylogię kryminalną z wątkiem
paranormalnym, czyli „Końcu Warty”, wniosek nasuwa nam się sam – coś się znowu
kończy i trzeba umieć powiedzieć żegnaj.
Zabójca Brady Hartsfield zwany Panem Mercedesem wciąż przebywa w Klinice
Traumatycznych Uszkodzeń Mózgu niby w stanie wegetatywnym. Bo tak naprawdę
Brady wcale nie jest „warzywkiem”, jak potocznie nazywa się tego typu
pacjentów, ale przebudzonym potworem, który na dokładkę odkrył w sobie
wyjątkowe zdolności. To właśnie dzięki nim będzie mógł dokonać ostatecznego
aktu zemsty na tym, który odpowiedzialny jest za jego stan – na emerytowanym
detektywie Billym Hodgesie, oraz wszystkim tym, którym na nim zależy. Co tak
naprawdę dzieje się za drzwiami szpitalnego pokoju 217 i do czego jest zdolny
Brady?
Ostatni tom Trylogii Pana Mercedesa wydaje się być miejscami do bólu
przewidywalny, tym bardziej jeśli znamy podstawowe fabularne chwyty Stephena
Kinga, a jednak mimo to pozostaje niezwykle zajmujący i wciągający aż do samego
końca. Jednocześnie nie ma co ukrywać – to już nie jest ten Król Horroru sprzed
lat, którego tak dobrze znamy, którego najpewniej pokochaliśmy za jego
umiejętność budzenia najprawdziwszych koszmarów z głębi naszych podświadomości.
To już starszy człowiek, który teraz zamyka coraz więcej siebie i swoich
słabości w bohaterach niż kiedykolwiek wcześniej. „Koniec Warty” doskonale
wpisuje się w atmosferę zawartą już w „Joyland”, w „Przebudzeniu” w „Bazarze
złych snów”, czy w „Doktorze Sen”. Tutaj także króluje umieranie i śmierć.
Oczekiwanie na koniec, na pożegnanie, na rozliczenie się ze swoim życiem.
Niepokoi ten zwrot ku ciemności innej niż ciemność wyobrażona, bo nawet jeśli
czytamy kryminał bądź thriller, tak jak w tym przypadku, to w głębi serca
czujemy, że nie tylko o śledztwie i szaleńcu jest ta opowieść.
„Koniec Warty” spójnie zamyka
trylogię o detektywie Billu Hodgesie i o mordercy Bradym Hartsfieldzie. Nie ma tu kingowego przegadania, nie ma niczego
ponad to, co powinno być. Patrząc wstecz na poprzednie tomy, czyli „Pana
Mercedesa” oraz „Znalezione, nie kradzione”, to ostatni idealnie podsumowuje
całość, zamykając wszystkie wątki i ostatecznie wiążąc to, co niedopowiedziane,
to co sprawiło, że Brady zafascynował czytelników za pierwszym razem. Napięcie
opada, w oczach mogą pojawić się łzy. Ale czy Stephen King robi to w sposób
spektakularny? Raczej niekoniecznie, bo „Koniec Warty” odchodzi po cichu, tak
samo jak jego bohaterowie.
Olga Kowalska z
WielkiBuk.com
Czy zamyka? Owszem nasz detektyw już żadnej sprawy nie poprowadzi, ale ja liczę na kontynuację, jest jeszcze jego szalona wspólniczka. Chociaż wiadomo, że raczej szanse są marne... Niemniej ta ostania część trylogii podobała mi się najmocniej :)
OdpowiedzUsuńNa pewno zamyka temat Billa i Brady'ego, jak i samą trylogię. :) Temat oczywiście jak zwykle to u Kinga bywa - pozostaje otwarty. Może wróci w opowiadaniach? Pojawi się jako zajawka u Hilla?
UsuńDla mnie również była to najlepsza część tego cyklu. :)