środa, 19 kwietnia 2017

Stephen King - Miasteczko Salem



Od wampirów nie sposób się uwolnić. To jeden z tych motywów i wątków w kulturze popularnej, które powracają bez względu na epokę, bez względu na wiek, czy moment historii. Wampir jako legenda, jako przestroga,  jako cień, upiór i wilk, jako zalotnica i ostatni kochanek… To mit, symbol, to antychryst wcielony, ten, który zstąpił na ziemię z otchłani ciemności. Wreszcie anty-wampir, potwór ujarzmiony, ułagodzony, o stępiałych kłach, niczym książę z baśni. Wampiry wracają, czy tego chcemy, czy nie, pomimo tego, że ich dzisiejsze portrety są niestety bardziej śmieszne niż straszne, a legenda niezbyt przerażająca w obliczu wyzutej z pierwotnego lęku współczesności.
Dlatego kiedy te nowe wampiryczne motywy zawodzą, a klasykę znamy już na pamięć, to warto sięgnąć kilka lat wstecz po jedną z najlepszych powieści w tym temacie, czyli „Miasteczko Salem” z 1975 roku autorstwa Stephena Kinga, a na nowo poczujecie zew krwi.

Po dwudziestu pięciu latach nieobecności do miasteczka Salem w stanie Maine powraca pisarz Ben Mears. Wracają przyjaciele sprzed lat, dziecięce miłości i strachy też, jak dom na wzgórzu, dawniej zamieszkały przez rodzinę Huberta Marstena, którego tragiczna historia naznaczyła mury. Wkrótce, posesję uznaną przez miejscową dzieciarnię za nawiedzoną, kupują niejaki Richard Straker, twarz nowego, miejscowego biznesu, i jego wspólnik Kurt Barlow, którego nikt jeszcze w miasteczku nie widział. Ich przybycie łączy się w jakiś sposób z kolejnymi zaginięciami miejscowych dzieci. Coś zaczyna się dziać, coś czai się w mroku, a nocna pora w Salem budzi do życia prastare zło.

Nieśmiertelny i krwiopijczy Kurt Barlow to postać, która zdaje się być hołdem złożonym przez Stephena Kinga najsłynniejszym wampirom wszech czasów. Swoim libertyńskim, bezwzględnym podejściem do świata ludzi przypomina pierwotnego Lorda Ruthvena z opowiadania „Wampir” Johna Williama Polidori, a jednocześnie klasyczne dekadenckie, bajroniczne wampiry końca epoki Oświecenia, czyli zwiastuny romantyzmu, do których nawiązywała Anne Rice. Barlow nie stroni od wykorzystywania dzieci, od zabawy człowiekiem i czystej obserwacji wyników swoich działań, a to natomiast zwrot w stronę sadyzmu epok minionych, tak wampirycznie swojski. Natomiast jego przybycie do Salem, do małego, pozornie niewinnego miasteczka to nic innego jak ukłon w stronę Hrabiego Draculi i jego wyprawy do londyńskiej metropolii. Podobnie jak wybór miejsca naznaczonego przez śmierć, czyli Domu Marstenów na swoją siedzibę, symbolicznie usytuowanego na wzgórzu. Kurt Barlow jako istota nieśmiertelna, jak potwór sprzed ery człowieka, a jednak znów blisko ludzi, jakby nie mógł się powstrzymać.

Kto pamięta jeszcze Stephena Kinga jako Króla Horroru, ten w „Miasteczku Salem” odnajdzie ten hipnotyzujący, legendarny już głos bajarza sprzed lat, który straszy tak, jak dokładnie powinien straszyć. To powieść, w której mit wampira ożywa na nowo, a potworna wizja zagłady i zniszczenia ludzkich dusz nawiedza wyobraźnię. Salem, czyli skrót od Jeruzalem, to kolejna szpila wbita w czuły punkt ludzkości. To pusty śmiech z otchłani mroku, który puszczając oko historii udowadnia że powtarzane w kółko, banale już formułki, fałszywa wiara i zwykła nienawiść zawsze prowadzą do tego samego – triumfu zła. Tym razem przybrało ono formę Barlowa i jego świty, ale równie dobrze może być metaforą każdego głosu ciemności, który pragnie obalić dobro.
„Miasteczko Salem”, jak wszystkie klasyczne opowieści z motywem wampirycznym, nie traci nic na swojej uniwersalności. I tak samo jak „Dracula” Brama Stokera, jak „Carmilla” Josepha Sheridana Le Fanu, czy „Wampir” Johna Williama Polidori, który rozpoczął wampiryczną gorączkę w literaturze, tak powieść Stephena Kinga kontynuuje ten trop. A kolejne, mijające epoki dodają jej nowych możliwości metaforycznych odczytań.

Olga Kowalska z WielkiBuk.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz