Każdy ma swojego ulubionego detektywa, bądź
opcjonalnie parę detektywów. Najlepiej, jeżeli jest to mężczyzna i kobieta, wtedy
oprócz roboty, którą muszą wykonać dochodzą relacje pomiędzy nimi. Zdarza się,
że relacje zawodowe przechodzą na życie osobiste i zwykła partnerska więź
przeradza się w więź partnerską inaczej. Ciekawa jest także druga opcja, gdy
dwa zupełnie inne męskie charaktery zaczynają współpracować ze sobą, a
przynajmniej starają się, chociaż na początku im nie idzie. Tak wiem. Schemat oklepany, znany z wielu filmów. W literaturze
grozy, czy ogólnie pisząc fantastycznej, tego typu niemal oklepanych schematów
jest mniej. Jednak odkąd pamiętam, zawsze z radością czytałem potyczki detektywów z wszelkiej maści potworami, obcymi czy zbirami innego
gatunku niż ludzki. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy to duet aspirant Kamil Stochard i agent Jerry Wilmowsky z Moherfucker HELL-P Eugeniusza
Dębskiego, którzy walczą z sektą wyznawców Cthulhu, Maks i Stonka z cyklu Bóg Horror Ojczyzna Łukasza Radeckiego, gdzie w stworzonym przez autora,
przedziwnym uniwersum, dwaj agenci służb kościelnych tropią wszelką herezje, aż
w końcu mój ukochany, chandlerowski detektyw Garrett z serii książek Glena
Cooka.
Kończąc wstęp powiem tak. Każdy kto oglądał Piotra Fronczewskiego w Teatrze Telewizji, w spektaklu „Żegnaj laleczko” z pewnością zafascynowany
jest noir kryminałem i facet w kapeluszu, i w prochowcu, zawsze wzbudzi w nim
miłe wspomnienia. Dlatego tak polubiłem ten typ bohatera wpleciony w fantastyczną/grozową otoczkę.
Ostatnio na rynku za sprawą wydawnictwa Fantom
pojawił się zbiór opowiadań Adama Podlewskiego „Wars i Sawa”.
„Czy są takie dni, kiedy nie masz ochoty użerać się
z praktykującymi okultyzmem sąsiadem? Masz dość duchów, hałasujących w piwnicy
bloku, bądź magicznej klątwy martwego akumulatora na osiedlowym parkingu? Masz
kłopot z żywiołakiem ziemi w metrze? Żona cię zdradza i czci pogańskie demony?
A może twój sklep osiedlowy jest nawiedzony? Pomożemy, tanio i dyskretnie.”
Wars i Sawa. Niestandardowe usługi detektywistyczne.
Cóż chcieć więcej, gdy miłośnik wymienionych powyżej
książek, trafi na coś takiego? Trzeba obowiązkowo przeczytać.
W zbiorze autor
serwuje nam dwanaście opowieści, przygód Zygmunta i Agnieszki, którzy parają
się załatwianiem dziwnych zleceń, które ze śledzeniem małżonków, czy
poszukiwaniem zaginionych nie mają za dużo wspólnego. Ich domeną są wszelkiej maści stwory (i nie tylko),
które uprzykrzają życie ludziom. Akcja opowiadań dzieje się w Warszawie i tam
nasi bohaterowie stawiają czoła przeróżnym istotom. Nie będę pisał więcej, aby
nie zdradzać poszczególnych historii i spraw jakimi zajmą się warszawscy detektywi.
Zresztą nie o to tutaj chodzi.
Adam Podlewski wpadł na świetny pomysł. Stworzył
historie z pogranicza horroru miejskiego, ze sporą domieszką humoru. Od razu
może napiszę, że ci, którzy spodziewają się tutaj zatrważających opisów,
pełnych krwi scen i demonicznych istot srogo się zawiodą. Mam wrażenie, że
zamieszczone opowiadania to zabawa Podlewskiego konwencją chandlerowskiego
kryminału, połączonego z czymś na wzór kultowego w latach 90-tych filmu Pogromcy duchów. Mamy więc do
czynienia z lekką, przyjemną i luźną lekturą. Jak wspomniałem, zamysł autora to
strzał w dziesiątkę, jednak tutaj kończą się plusy. Niestety, pozostałe elementy
opowiadań rozczarowują. Praktycznie nie ma żadnej chemii pomiędzy głównymi
bohaterami, ich wzajemne stosunki są przedstawione dość pobieżnie. Dla mnie
jest to minusem, ponieważ bohaterowie
nie wzbudzają w czytelniku żadnych emocji. Ani ich nie lubimy, za bardzo
też im nie kibicujemy. Zabrakło warstwy osobistej, iskry we wzajemnych
relacjach. Podobnie opisane stwory, z którymi muszą się mierzyć. Nie straszą,
nie przerażają, czasami są wręcz groteskowe i śmieszne. Brak bogatszych opisów tych postaci.
Pomimo użycia przez Podlewskiego istot znanych z mitologii słowiańskiej w
konfrontacji ze współczesnością wydają się jakby totalnie nierealne, brak cały
czas dreszczu niesamowitości i grozy. Ponadto miałem wrażenie, że opowiadania są rwane wtedy, gdy powinna nastąpić kulminacja historii z mocnym finałem i tekst szybko się kończył. Przechodziliśmy jakby do puenty, która niejednokrotnie była najzabawniejszą częścią tekstu. Istotnym elementem przytoczonych we
wstępie książek, jak i w „Warsie i Sawie” jest humor. Tutaj autor jakby wywiązał
się wobec moich oczekiwań, zgrabnie wplątując w treść opowiadań współczesną
politykę. Przynajmniej ja w otwierającym zbiór opowiadaniu oczami wyobraźni
widziałem ówczesną prezydent miasta stołecznego. Więc jest zabawnie, jednak
brakuje mi tutaj mocniejszego uderzenia, jak chociażby w „Orle białym’ Marcina Przybyłka.
„Wars i Sawa” to zbiór opowiadań, dla czytelnika
chcącego się totalnie zrelaksować, na pewno nie wystraszyć. Spodziewałem się
czegoś więcej, więc czuję niedosyt. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz