poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Wars i Sawa - Adam Podlewski

Każdy ma swojego ulubionego detektywa, bądź opcjonalnie parę detektywów. Najlepiej, jeżeli jest to mężczyzna i kobieta, wtedy oprócz roboty, którą muszą wykonać dochodzą relacje pomiędzy nimi. Zdarza się, że relacje zawodowe przechodzą na życie osobiste i zwykła partnerska więź przeradza się w więź partnerską inaczej. Ciekawa jest także druga opcja, gdy dwa zupełnie inne męskie charaktery zaczynają współpracować ze sobą, a przynajmniej starają się, chociaż na początku im nie idzie. Tak wiem. Schemat oklepany, znany z wielu filmów. W literaturze grozy, czy ogólnie pisząc fantastycznej, tego typu niemal oklepanych schematów jest mniej. Jednak odkąd pamiętam, zawsze z radością czytałem potyczki detektywów z wszelkiej maści potworami, obcymi czy zbirami innego gatunku niż ludzki. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy to duet aspirant Kamil Stochard i agent Jerry Wilmowsky z Moherfucker HELL-P Eugeniusza Dębskiego, którzy walczą z sektą wyznawców Cthulhu, Maks i Stonka z cyklu Bóg Horror Ojczyzna Łukasza Radeckiego, gdzie w stworzonym przez autora, przedziwnym uniwersum, dwaj agenci służb kościelnych tropią wszelką herezje, aż w końcu mój ukochany, chandlerowski detektyw Garrett z serii książek Glena Cooka. 
Kończąc wstęp powiem tak. Każdy kto oglądał Piotra Fronczewskiego w Teatrze Telewizji, w spektaklu „Żegnaj laleczko” z pewnością zafascynowany jest noir kryminałem i facet w kapeluszu, i w prochowcu, zawsze wzbudzi w nim miłe wspomnienia. Dlatego tak polubiłem ten typ bohatera wpleciony w fantastyczną/grozową otoczkę.


Ostatnio na rynku za sprawą wydawnictwa Fantom pojawił się zbiór opowiadań Adama Podlewskiego „Wars i Sawa”.

„Czy są takie dni, kiedy nie masz ochoty użerać się z praktykującymi okultyzmem sąsiadem? Masz dość duchów, hałasujących w piwnicy bloku, bądź magicznej klątwy martwego akumulatora na osiedlowym parkingu? Masz kłopot z żywiołakiem ziemi w metrze? Żona cię zdradza i czci pogańskie demony? A może twój sklep osiedlowy jest nawiedzony? Pomożemy, tanio i dyskretnie.”
Wars i Sawa. Niestandardowe usługi detektywistyczne.

Cóż chcieć więcej, gdy miłośnik wymienionych powyżej książek, trafi na coś takiego? Trzeba obowiązkowo przeczytać. 
W zbiorze autor serwuje nam dwanaście opowieści, przygód Zygmunta i Agnieszki, którzy parają się załatwianiem dziwnych zleceń, które ze śledzeniem małżonków, czy poszukiwaniem zaginionych nie mają za dużo wspólnego. Ich domeną są wszelkiej maści stwory (i nie tylko), które uprzykrzają życie ludziom. Akcja opowiadań dzieje się w Warszawie i tam nasi bohaterowie stawiają czoła przeróżnym istotom. Nie będę pisał więcej, aby nie zdradzać poszczególnych historii i spraw jakimi zajmą się warszawscy detektywi. Zresztą nie o to tutaj chodzi.

Adam Podlewski wpadł na świetny pomysł. Stworzył historie z pogranicza horroru miejskiego, ze sporą domieszką humoru. Od razu może napiszę, że ci, którzy spodziewają się tutaj zatrważających opisów, pełnych krwi scen i demonicznych istot srogo się zawiodą. Mam wrażenie, że zamieszczone opowiadania to zabawa Podlewskiego konwencją chandlerowskiego kryminału, połączonego z czymś na wzór kultowego w latach 90-tych filmu Pogromcy duchów. Mamy więc do czynienia z lekką, przyjemną i luźną lekturą. Jak wspomniałem, zamysł autora to strzał w dziesiątkę, jednak tutaj kończą się plusy. Niestety, pozostałe elementy opowiadań rozczarowują. Praktycznie nie ma żadnej chemii pomiędzy głównymi bohaterami, ich wzajemne stosunki są przedstawione dość pobieżnie. Dla mnie jest to minusem, ponieważ bohaterowie  nie wzbudzają w czytelniku żadnych emocji. Ani ich nie lubimy, za bardzo też im nie kibicujemy. Zabrakło warstwy osobistej, iskry we wzajemnych relacjach. Podobnie opisane stwory, z którymi muszą się mierzyć. Nie straszą, nie przerażają, czasami są wręcz groteskowe i śmieszne. Brak bogatszych opisów tych postaci. Pomimo użycia przez Podlewskiego istot znanych z mitologii słowiańskiej w konfrontacji ze współczesnością wydają się jakby totalnie nierealne, brak cały czas dreszczu niesamowitości i grozy. Ponadto miałem wrażenie, że opowiadania są rwane wtedy, gdy powinna nastąpić kulminacja historii z mocnym finałem i tekst szybko się kończył. Przechodziliśmy jakby do puenty, która niejednokrotnie była najzabawniejszą częścią tekstu. Istotnym elementem przytoczonych we wstępie książek, jak i w „Warsie i Sawie” jest humor. Tutaj autor jakby wywiązał się wobec moich oczekiwań, zgrabnie wplątując w treść opowiadań współczesną politykę. Przynajmniej ja w otwierającym zbiór opowiadaniu oczami wyobraźni widziałem ówczesną prezydent miasta stołecznego. Więc jest zabawnie, jednak brakuje mi tutaj mocniejszego uderzenia, jak chociażby w „Orle białym’ Marcina Przybyłka.


„Wars i Sawa” to zbiór opowiadań, dla czytelnika chcącego się totalnie zrelaksować, na pewno nie wystraszyć. Spodziewałem się czegoś więcej, więc czuję niedosyt. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz