Jedna z
nowości wydawnictwa „Novae Res”, pt. „Uprowadzony” to książka bardzo
specyficzna. Arkadiusz Gaczoł pozostawił o sobie niewiele informacji. Nie ma
więc żadnego punktu odniesienia. Żadnego wcześniejszego opowiadania, żadnej
wzmianki o jakichkolwiek próbach literackich, publikacjach. Nic. Czysta karta. Jest
tylko niezbyt obszerna, można powiedzieć cieniutka książeczka, która – jak
zakładam – jako debiut może się niejednemu czytelnikowi wydać całkiem
interesująca. W tej książeczce jest wszystko: dynamicznie poprowadzona akcja,
napięcie, elementy zaskoczenia i co najważniejsze, dobry pomysł na fabułę. Po
odłożeniu książki na półce pozostaje jednak wrażenie pewnego niedosytu. Jakby
cała historia została opowiedziana trochę za szybko.
Arkadiusz
Gaczoł proponuje podróż w czasie do lat 80-tych: najpierw do Kamerunu w Afryce,
a zaraz potem do Londynu, gdzie rozgrywają się prawie wszystkie wydarzenia.
Akcja biegnie kilkutorowo. Z jednej strony czytelnik poznaje losy zmysłowej
pani detektyw, Megan Stanford z Wydziału Osób Zaginionych oraz jej bliskich
współpracowników, a z drugiej – dowiaduje się, co przytrafiło się ofiarom
pewnego szaleńca, w tym młodemu spadkobiercy olbrzymiej fortuny, którym jest
Jonah Sandhurst. Młody chłopak, wracając z koncertu Depeche Mode, tak samo jak
wielu innych w ostatnim czasie dla świata znika bez śladu...
Ofiary budzą
się w jakimś bliżej niesprecyzowanym, ciemnym miejscu, po chwili orientując
się, że wszyscy, którzy trafili tu przed nimi, już nie żyją. Błyskawicznie
przychodzi przekonanie, że oprawca bynajmniej nie ma w planach tego, by
wypuścić kogoś na wolność. Jeden z uprowadzonych postanawia działać.
Przeszukuje kieszenie tych, którzy padli ofiarą szaleńca wcześniej, by
znalezione przedmioty wykorzystać podczas ucieczki. Czy mu się uda? Kim jest
psychopata? Czy Megan Stanford i jej współpracownicy poszukujący zaginionych
mieszkańców Londynu rozwikłają zagadkę niewyjaśnionych zniknięć? I wreszcie: co
z historią, która dzieje się w Anglii, mają wspólnego wydarzenia z Kamerunu?
Bez przeczytania „Uprowadzonego” odpowiedzieć na te pytania się nie da.
Książka
A. Gaczoła nie jest zbyt obszerna, dlatego bardziej szczegółowe omawianie
przebiegu akcji może zepsuć wrażenia przyszłym czytelnikom. Autor, opisując
kolejne wydarzenia, stosuje znany w literaturze zabieg mający na celu budowanie
napięcia. Urywa historię w takim momencie, w którym czytelnik najbardziej
chciałby się dowiedzieć „Co dalej?”. Na początku taki zabieg spełnia oczekiwaną
funkcję. Potem jednak, zamiast jeszcze bardziej rozbudzać ciekawość, zaczyna
trochę denerwować. A przecież, żeby wywołać w czytelniku stan maksymalnego
zainteresowania, nie trzeba bez przerwy – dosłownie - ucinać najbardziej
„smacznych” momentów. Po chwili lektura takiej „pociętej” książki zaczyna
przypominać… oglądanie świetnego naszpikowanego reklamami filmu.
Trochę
też szkoda, że autor nie dał się ponieść swojej literackiej fantazji i nie
rozbudował tego, co zaledwie zarysował w „Uprowadzonym”. Ta historia ma
naprawdę wiele zalet. Po pierwsze: prawdopodobieństwo zdarzeń. Umiejscowienie akcji
w Londynie to pod tym względem strzał w dziesiątkę. Po drugie: skomplikowane
rysy psychologiczne głównych bohaterów. Detektyw Stanford, ofiary czy
wspomniany psychopata to świetnie wymyślone postacie. (Mimo to, niektóre
elementy ich charakterystyki aż proszą się o dookreślenie czy rozwinięcie). Po
trzecie: zaskakujący finał. Tego autorowi odmówić nie można. Umiejętność gry z
czytelnikiem w tym przypadku powoduje, że nawet wprawieni „pochłaniacze
książek”, dają się wyprowadzić w pole.
Na
koniec parę słów o gatunku. Zamiast „powieść” bardziej obstawałabym przy
określeniu „opowiadanie”. Jednoznaczne zaliczenie tej książki do szeregu
kryminałów też nie do końca oddaje jej całkowitego charakteru. Czytając
„Uprowadzonego”, momentami można odnieść wrażenie, że ma się przed sobą całkiem
dobrze skrojony thriller. Makabryczne opisy wnętrza, w którym przetrzymywani są
uprowadzeni: tunelu wypełnionego odorem rozkładających się, rozczłonkowanych
ciał; pieca, którym spalane są spalane są zwłoki i wreszcie kreacja jednej z
postaci ze strojem z ludzkiej skóry niczym u legendarnego Frankensteina – to
tylko niektóre przykłady potwierdzające, że po książkę raczej powinni sięgać
czytelnicy bardziej odporni na obrzydzenie i odrazę.
Bardzo
jestem ciekawa, co jeszcze zaproponuje czytelnikom Arkadiusz Gaczoł. Póki co,
„Uprowadzonego”, mimo pewnych niedoskonałości, polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz