wtorek, 30 czerwca 2015

JAK NIE ROBIĆ KONWENTU. Gryfcon mało poważnie i w oparach fajkowego zioła.


IPN na Gryfconie

W tym roku trzecia odsłona Gryfconu wystartowała pod koniec czerwca. Chłopaki założyli, że głównym tematem będą: gry planszowe i karciane, których faktycznie, na imprezie była cała masa. Mało tego, przyjechała min: ekipa IPN ze swoimi wielkoformatówkami. Nie omieszkałem zagrać i zbombardować Warszawy. Okiem na Horror jak zwykle zajął się organizacją bloku prelekcyjnego. Tym razem pomysł był, aby opowieści o literaturze połączyć z prelekcjami multimedialnymi. Ale o tym, za chwilę.

GOŚCIE

Przyjechała do nas ekipa z Krakowa w osobach: Piotrka Borowca, Michała Stonawskiego, Krzyśka Korsarza i  Joanny Widomskiej z fanpagu Czekam na Apokalipsę Zombie.

Od początku musiało się coś wydarzyć. Jako organizator może nie powinienem pisać o wpadkach, ale co tam. Potraktujmy Gryfcon jako zabawę, gdzie mało co się układa po myśli organizatora. Gdy Gryfon już startował, otrzymałem telefon od Krzyśka, że w bursie, gdzie nasi goście mieli nocować, nie ma ich na liście. No i się zaczęło. Kto jest najważniejszy w akademiku, bursie czy internacie? Jak myślicie? Oczywiście recepcjonistka. Studenci wiedzą, że to święta prawda. Nie dyrektor, kierownik czy manager, o ile taki jest, a recepcjonistka, to ona, gdy nie ma informacji o pobycie, przetrzymuje na korytarzu kilkadziesiąt minut gości, nie wpuszczając ich do pokoi. Tłumaczenia, że to goście imprezy, że zapłacone, że po cholerę ktoś telepałby się z Krakowa autem, aby wyłudzić nocleg – nie przynoszą skutku. Po udanej kolejnej próbie kontaktu z dyrektorką wszystko wyjaśniono. Bardzo tym się nie stresowałem, jednak przyjechałem na miejsce, aby spotkać się z prelegentami. Cały czas miałem w zanadrzu domek na mojej działce, która graniczy z cmentarzem. Mówię Wam, jakie tam są warzywa! Nie zaleca się tylko grillowania pomiędzy jedenastą a trzynastą. Po co robić ludziom apetyt na grilla? A i jakoś tak dziwnie samemu jeść.

OBIECAŁEŚ MI DŹWIĘK!

Po obiedzie, takim swojskim, prawdziwym, ruszyliśmy na Gryfon. Atrakcji ciąg dalszy. Podczas podłączania sprzętu, okazało się, że chłopaki w kompie klubowym nie mają pakietu Office. Połowa prelekcji zawisła pod znakiem zapytania. Najbardziej było mi szkoda Joaśki, której mina zdradzała „Kurwa co ja tu robię”. Na szczęście Michał posiadał swojego kompa, który wszelkie  niezbędne oprogramowanie posiadał. Jedyną jego wada było, jak się później okazało, że się przegrzewał.
Piotr Borowiec i Magda (OnH) autografy.
Prelekcje poszły. Na pierwszy ogień posadziłem Piotrka Borowca, który pięknie opowiadał o literaturze grozy i powieści gotyckiej, przedstawiając głównych autorów tamtych lat. Co chwila okraszał ich życiorysy ciekawostki typu: ten nie pił, wręcz chlał, tamten lubił „miękkie dragi” ( TLove), tamten pomysł ukradł, a inny sprzedawał tygodniowo 40 tysięcy egzemplarzy swojej szmiry.
Powiem Wam, że warto było posłuchać, choć trochę się zasmuciłem, gdy Piotr na koniec stwierdził, że podobnych ciekawostek mógłby przedstawić więcej. Trzeba było!
Michał i Krzysiek podczas prelekcji.
Następnie Michał i Krzysiek polecieli ze swoją „Mapą Cieni”, która będzie za jakiś czas wydana, ale to jest tajemnica, pomimo, że logo wydawnictwa pojawia się na prezentacji i filmie reklamującym książkę, który także możecie znaleźć w necie. Chłopakom poszło dość sprawnie. Przy próbie odtworzenia rozmowy, okazało się, że sprzęt nagłaśniający, mówiąc delikatnie, sobie nie radzi. Korsarz, czujny jak zawsze przyłożył mikrofon do głośnika komputerowego i poszło, zebrani mogli posłuchać wyznania starowiny, na temat nawiedzonej lokacji. 
Po prelekcji okazało się, że chłopaki dostali info od słuchaczki, o pobliskich miejscówkach, nawiedzonych oczywiście.
O tym za chwile.
Szczecinek ogarnęła apokalipsa zombie i Joanna Widomska rozpoczęła przegląd filmów, które warto zobaczyć, a ich tematem przewodnim są oczywiście zombiaki. No i tutaj organizator – czyli ja – znowu się nie popisał, przy próbie puszczenia filmu, znowu, okazało się głośniki odmawiają posłuszeństwa. Był moment że chciałem się poddać, gdy usłyszałem „OBIECAŁEŚ MI DŹWIĘK!!!”, nie żeby cicho, na ucho, ale tak przy wszystkich zebranych.Majstrując przy przewodach, w końcu udało się mi uzyskać fonię. Z przyjemnością, przesiedziałem obok Joanny cała prelekcję, pełniąc funkcję dźwiękowca, który dba, aby

skręcone kabelki od głośnika nadal działały. Że to była dobra prelekcja niech świadczy fakt, że gdy leciały fragmenty filmów, szczecinecka latorośl miała poważnie przerażone miny. Zaś ostatnia scena z „Dead Snow II” dopełniła reszty. Na końcu, akurat podczas kulminacyjnego momentu, komputer Michała poinformował, że się przegrzał i ma nas w dupie. Aśka powiedziała do mnie, że nie skończy prelekcji do czasu, aż nie pokaże całej sceny, więc jeszcze dwukrotnie podchodziliśmy do tematu, w końcu zamieniliśmy notki i się udało. O dziwo publika była tym zachwycona. Ja mniej.

W OPARACH  FAJKOWEGO ZIELA.


Tradycyjnie postanowiłem gościom pokazać miasto. Nasze zwiedzanie skończyło się na pierwszej napotkanej knajpie „przy stawie”, jak to Krakowianie określili 280 hektarowe jezioro Trzesiecko. Tutaj niestety większość relacji musi pozostać utajniona. Jednak jeden fakt zasługuje na wzmiankę. A może dwa. Piwo dla moich szanownych gości w cenie 6 zł, okazało się pokusą nie do odparcia i spożyto tego trunku, dość pokaźne ilości. Piotrek, który chyba raczej nie popala i strasznie się krzywił, gdy fajka Michała, dymiła w jego stronę, jakimś cudem dał się przekonać do popykania. Jak już zaczął, to temu pykaniu nie było końca. Nie wiem, czy to prawda, ale Michał oświadczył w pewnym momencie, że on fajkę pali tylko raz dziennie i spokojnie możemy się częstować. No i poszło. W pewnym momencie Jaśka sprawdziła, ile tego tytoniu Michałowi zostało, pewnie miała obawy podobne do moich. Jutro będzie ciężki dzień dla Piotrka. I był. W końcu przyszedł czas rozstania, ponieważ Korsarz, przysypiał na krześle. Nie, nie nachlał się, po prostu nocka w drodze robi swoje z każdego twardziela. Postanowiliśmy się rozstać. Pamiętam jeszcze jakieś szwendanie się po mieście za wodą mineralną i piwo puszkowe….

DZIECI ZOMBIE SĄ NAJSTRASZNIEJSZE.


Rosyjski cmentarz w Bornem Sulinowie.
Wspominałem, że Michał otrzymał lokację nawiedzonego miejsca. Okazało się, że jest to po radziecki cmentarz na terenie lasu, wokół Bornego Sulinowa, kiedyś Gross Bornego, niemieckiej bazy i poligonu, który odwiedził sam Adolfo. Miejsce skrywa wiele tajemnic: mówi się o podziemnym mieście, wielkich silosach poukrywanych w lasach, świecących grzybach (choć zbieram i są ok.). Kiedyś, gdy byłem mniejszy, chodziły słuchy, że w zamkniętym przez Rosjan mieście, co jakiś czas dochodzi do…właśnie. Podobnież były okresy, gdzie umierali ludzie zbyt często, w zbyt dużych ilościach, mówiło się nawet o pomorze dzieci, o wagonach  z trumnami wyjeżdżającymi do ZSRR. Część z tych dzieci ma swoje mogiły,
Zmurszałe, stare maskotki, na dziecięcych grobach.
właśnie na makabrycznym cmentarzu. Tam właśnie udali się bohaterowie mojej opowieści. Warto nadmienić także, że trzy lata temu w lesie, podczas rozminowywania, znaleziono poniemiecką metalową skrzynię zakopaną dość głęboko. Po otwarciu okazało się, że jest to trumna ze zwłokami, lecz zamiast materiałów, znaleziono ciało ułożone na trocinach. Wiem, że trumnę zabrano. Co się z nią stało? Nie wiem. Jednak legenda miejska powstała. Bo co się dziwić? Pomór dzieci, metalowe trumny, eksperymenty sowieckie, masowe zgony, wampiry i ożywieńcy. Cały Szczecinek i okolice.
Zapraszam :)

Zdjęcia: Krzysiek Rynek Rynkiewicz i Krzysiek Korsarz Biliński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz