środa, 31 sierpnia 2016

Bezsenne Środy z Wielkim Bukiem. Splątanie - Maciej Lewandowski


Twórczość H.P. Lovecrafta, podobnie jak dzieła pozostałych największych twórców obracających się w kręgach szeroko pojętej grozy, stanowi niezrównane i niemal odwieczne źródło inspiracji. Współczesna popkultura czerpie od klasyków garściami, co pozwala z łatwością odbiorcom odnaleźć powiązania, odnieść się do ulubionych tekstów, czy ukochanych postaci, ich historii oraz mitologii.  W tych opowieściach wracają Wielcy Przedwieczni, powraca poczucie osaczenia przez coś większego i niepojętego dla ludzkiego umysłu, a ciemność podstępnie zacieśnia swoje macki, budząc obłęd i obrzydzenie.
W ciemności tej inspiracji szuka również Maciej Lewandowski w swojej debiutanckiej powieści „Splątanie”, czyli lovecraftowym horrorze z kryminalnym wątkiem w tle. Wszystko niby jest na swoim miejscu, bo mamy tu czas przesilenia i brutalnych samookaleczeń oraz samobójstw. Mamy kultowego Szepczącego w Ciemnościach, tajemnicę i śledztwo, które sięga dalekiej przeszłości. Rodzinny sekret i policjantów walczących z nieubłaganym czasem. Mamy miasto, Wrocław i mały komisariat Leśnicy, które przekształca się przed naszymi oczami, jest czymś więcej niż się tylko wydaje, porusza się i żyje według nikomu bliżej nieznanych zasad. Cienie na ścianach to znak rozpoznawczy potężnego wroga, a zapadający zmierzch zwiastuje nadchodzący koszmar. Pod tym względem „Splątanie” jest iście lovecraftiańską powieścią, nawiązującą do tego, co tak ujmuje w prozie Samotnika z Providence.

Tylko gdzie kończy się inspiracja, a gdzie zaczyna Maciej Lewandowski? Obyty w temacie grozy czytelnik z zaskoczeniem odkryje, że jest w tej powieści sporo naciągnięć i paradoksalnie niedociągnięć, a postmodernistyczna mieszanka pomysłów zebranych z najpopularniejszych popkulturowych dzieł gatunku sprawia, że całość jawi się niczym mozaika, jak jakiś zbyt odważnie zremiksowany hołd. Autor pozwolił się porwać i zniknął za cudzymi maskami.
Najbardziej wyrazistą pozostaje twarz H.P. Lovecrafta – autor wykorzystuje tu bowiem nie tylko  mitologię, czemu ciężko coś zarzucić, ale przede wszystkim kopiuje język. Maciej Lewandowski powiela jego charakterystyczny, unikatowy sposób opisów czającej się grozy oraz sposób budowania atmosfery poprzez wyrafinowaną składnię i słownictwo. W połączeniu z uwspółcześnionymi wstawkami i uzupełnieniami podobnymi do innych ulubionych twórców autora, jak Stephen King, Clive Barker, czy Graham Masterton, całość zdaje się niespójna stylistycznie, a poszczególne fragmenty zamiast pasować do siebie, rozjeżdżają się.
Chciałoby się również podziwiać opis koszmarów, jakie serwuje nam Leśnica i wrocławskie ulice, ale czemu od razu, już po pierwszym spojrzeniu na okładkę, po pierwszych stronach na myśl przychodzi Bright Falls z gry komputerowej Alan Wake? Te ptaki wirujące wokół latarni, te plamy migoczącego światła, ta latarka w lewej ręce krzyżująca się z glockiem na cieniach przypominających plamy smoły. Te snujące się demoniczne dymy, które wysysają dusze. Nawet nocne audycje radiowe i piosenki – to podobieństwo do wspomnianej gry zaskakuje. Jeśli czytelnik zna źródła owych inspiracji, książki, czy gry, to cała przyjemność lektury znika, a potworność przestaje robić wrażenie – wtargnął tu meta-obcy i przejął powieść, zatruł wyobraźnię w taki sposób, by operowała na już wykreowanych obrazach.
Bywa, że takie hołdy złożone najlepszym z najlepszych są wybitne. W końcu to domena wielkich pisarzy: Robert W. Chambers zerkał na Edgara Allana Poe, H.P. Lovecraft zachwycał się Chambersem i Algernonem Blackwoodem, a z nich wszystkich czerpią potomni, jak Stephen King, który w swój wyjątkowy sposób składa Samotnikowi z Providence hołd w „Przebudzeniu”. Niestety, jeśli pisarz wciąż nie ma wyrobionego własnego pióra, to jest to skok na zbyt głęboką wodę. Zamiast dominującego, autorskiego głosu pojawia się tu kakofonia oderwanych od siebie pokrzykiwań, które nie robią większego wrażenia. Brakuje subtelności, a mnogość zapożyczonych wątków odpycha, zamiast przyciągać.
Można „Splątaniu” wybaczyć jego charakter, o ile po tego typu grozę czytelnik sięga raczej sporadycznie, lub niemal wcale. Jeśli kultowe dzieła horroru są mu obce, lub znane powierzchownie. W innym wypadku mozaikowość tej powieści, tworzące ją zlepki wszystkich i wszystkiego mają prawo drażnić. Szkoda, że Maciej Lewandowski uciekł od samego siebie, bo miał potencjał, by dołożyć swoją własną, indywidualną cegiełkę do niezapomnianych dzieł spod znaku macki i niewyobrażalnego chaosu.

Olga Kowalska z WielkiBuk.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz