Twórczość H.P. Lovecrafta, podobnie
jak dzieła pozostałych największych twórców obracających się w kręgach szeroko
pojętej grozy, stanowi niezrównane i niemal odwieczne źródło inspiracji. Współczesna popkultura czerpie od klasyków
garściami, co pozwala z łatwością odbiorcom odnaleźć powiązania, odnieść się do
ulubionych tekstów, czy ukochanych postaci, ich historii oraz mitologii. W tych opowieściach wracają Wielcy
Przedwieczni, powraca poczucie osaczenia przez coś większego i niepojętego dla
ludzkiego umysłu, a ciemność podstępnie zacieśnia swoje macki, budząc obłęd i
obrzydzenie.
W ciemności tej inspiracji szuka również Maciej Lewandowski w swojej debiutanckiej powieści „Splątanie”, czyli lovecraftowym
horrorze z kryminalnym wątkiem w tle. Wszystko niby jest na swoim miejscu, bo
mamy tu czas przesilenia i brutalnych samookaleczeń oraz samobójstw. Mamy
kultowego Szepczącego w Ciemnościach, tajemnicę i śledztwo, które sięga
dalekiej przeszłości. Rodzinny sekret i policjantów walczących z nieubłaganym
czasem. Mamy miasto, Wrocław i mały komisariat Leśnicy, które przekształca się
przed naszymi oczami, jest czymś więcej niż się tylko wydaje, porusza się i
żyje według nikomu bliżej nieznanych zasad. Cienie na ścianach to znak
rozpoznawczy potężnego wroga, a zapadający zmierzch zwiastuje nadchodzący
koszmar. Pod tym względem „Splątanie” jest iście lovecraftiańską powieścią,
nawiązującą do tego, co tak ujmuje w prozie Samotnika z Providence.
Tylko gdzie kończy się inspiracja, a
gdzie zaczyna Maciej Lewandowski? Obyty w temacie grozy czytelnik z zaskoczeniem odkryje, że jest w tej
powieści sporo naciągnięć i paradoksalnie niedociągnięć, a postmodernistyczna
mieszanka pomysłów zebranych z najpopularniejszych popkulturowych dzieł gatunku
sprawia, że całość jawi się niczym mozaika, jak jakiś zbyt odważnie
zremiksowany hołd. Autor pozwolił się porwać i zniknął za cudzymi maskami.
Najbardziej wyrazistą pozostaje twarz H.P. Lovecrafta – autor wykorzystuje tu
bowiem nie tylko mitologię, czemu ciężko
coś zarzucić, ale przede wszystkim kopiuje język. Maciej Lewandowski powiela
jego charakterystyczny, unikatowy sposób opisów czającej się grozy oraz sposób
budowania atmosfery poprzez wyrafinowaną składnię i słownictwo. W połączeniu z
uwspółcześnionymi wstawkami i uzupełnieniami podobnymi do innych ulubionych
twórców autora, jak Stephen King, Clive Barker, czy Graham Masterton, całość
zdaje się niespójna stylistycznie, a poszczególne fragmenty zamiast pasować do siebie,
rozjeżdżają się.
Chciałoby się również podziwiać opis koszmarów, jakie serwuje nam Leśnica i
wrocławskie ulice, ale czemu od razu, już po pierwszym spojrzeniu na okładkę,
po pierwszych stronach na myśl przychodzi Bright Falls z gry komputerowej Alan Wake? Te ptaki wirujące wokół
latarni, te plamy migoczącego światła, ta latarka w lewej ręce krzyżująca się z
glockiem na cieniach przypominających plamy smoły. Te snujące się demoniczne
dymy, które wysysają dusze. Nawet nocne audycje radiowe i piosenki – to
podobieństwo do wspomnianej gry zaskakuje. Jeśli czytelnik zna źródła owych
inspiracji, książki, czy gry, to cała przyjemność lektury znika, a potworność
przestaje robić wrażenie – wtargnął tu meta-obcy i przejął powieść, zatruł
wyobraźnię w taki sposób, by operowała na już wykreowanych obrazach.
Bywa, że takie hołdy złożone najlepszym z najlepszych są wybitne. W końcu
to domena wielkich pisarzy: Robert W. Chambers zerkał na Edgara Allana Poe,
H.P. Lovecraft zachwycał się Chambersem i Algernonem Blackwoodem, a z nich
wszystkich czerpią potomni, jak Stephen King, który w swój wyjątkowy sposób
składa Samotnikowi z Providence hołd w „Przebudzeniu”. Niestety, jeśli pisarz
wciąż nie ma wyrobionego własnego pióra, to jest to skok na zbyt głęboką wodę.
Zamiast dominującego, autorskiego głosu pojawia się tu kakofonia oderwanych od
siebie pokrzykiwań, które nie robią większego wrażenia. Brakuje subtelności, a
mnogość zapożyczonych wątków odpycha, zamiast przyciągać.
Można „Splątaniu” wybaczyć jego charakter, o ile po tego typu grozę
czytelnik sięga raczej sporadycznie, lub niemal wcale. Jeśli kultowe dzieła
horroru są mu obce, lub znane powierzchownie. W innym wypadku mozaikowość tej
powieści, tworzące ją zlepki wszystkich i wszystkiego mają prawo drażnić. Szkoda,
że Maciej Lewandowski uciekł od samego siebie, bo miał potencjał, by dołożyć
swoją własną, indywidualną cegiełkę do niezapomnianych dzieł spod znaku macki i
niewyobrażalnego chaosu.
Olga Kowalska z
WielkiBuk.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz