Zamordowałem samego siebie
O fascynacji grozą,
warsztacie pisarskim, pasjach i marzeniach rozmawiamy z Andrzejem Wardziakiem –
autorem powieści „Infekcja”, której druga część z podtytułem „Exodus” ukaże się
nakładem Wydawnictwa Pascal już 31 sierpnia.
Ada Cytryna: Dlaczego
zombie? Ani to wdzięczne, ani ładne... Skąd u Ciebie taka fascynacja żywymi
trupami?
Andrzej Wardziak:Od
małego. Truposze zawsze mnie fascynowały. Często, podczas wieczornych
powrotów do domu wyobrażałem sobie, że zza rogu wyłazi jakiś zombiak - jeden,
dwa, całe stado. Nie trup był najważniejszym punktem tej sceny, lecz zachowanie
ludzi. Zastanawiałem się, jak by zareagowali, co zaczęli by robić – czy tylko
staliby, biernie przyglądając się, jak zombie kogoś atakuje, czy może rzuciliby
się na pomoc? Lubiłem te myśli, lubiłem wyobrażać sobie postapokaliptyczny
świat. Puste ulice, splądrowane sklepy, wszystko pozostawione bez opieki i
jakiegokolwiek nadzoru. Zresztą, dalej lubię.
A.C. Opisy
zmasakrowanych ciał w „Infekcji” są niezwykle sugestywne... Sama nie mogłam
zasnąć po przeczytaniu pierwszej części powieści. Nie męczy Cię to? Nie masz
czasami dość tych porozrywanych ciał i krwi?
A.W.Dzięki – to
jeden z lepszych komplementów, jakie może usłyszeć autor powieści grozy. I nie,
nie mam dość. Te opisy we mnie siedzą,
kłębią się. Scen w mojej głowie jest znacznie więcej, niż miałaś okazję
przeczytać w „Infekcji”, ale nauczyłem się z nimi żyć. Czasem się dogadujemy,
czasem nie, ale generalnie dajemy radę. Problem pojawia się w momencie, w
którym takie opisy wpadają mi do głowy w
najmniej oczekiwanym momencie – czyli na przykład na rodzinnym obiedzie, albo
na spotkaniu... dlatego zawsze mam przy sobie długopis i kawałek notatnika, na
który mogę co ciekawsze sceny opisać.
A.C.:Jeśli masz dość pracy
nad książką – jak odreagowujesz?
A.W.:Różnymi
sposobami. Jeżeli mam dość jakiegoś konkretnego momentu w książce, ale jakiś
wewnętrzny przymus karze mi pracować dalej, po prostu biorę się za kolejny
rozdział, lub cofam się, aby poprawiać poprzednie. Ale nie samym pisaniem
człowiek żyje, więc żeby się oderwać -albo ćwiczę, gram na komputerze w
przedpotopowe gry, albo oglądamy filmy lub czytam.Oczywiście spędzam też czas z
innymi ludźmi, żeby już do końca nie zdziczeć…
A.C.: Czytelników
zawsze ciekawi warsztat pisarza – jak piszesz? Masz na biurku bałagan czy
porządek? Wolisz pisać w dzień czy w nocy? Trzymasz dyscyplinę czasową – czy
raczej robisz to z doskoku?
A.W.:Na biurku
mam względny porządek, ale moje notatki są zaszyfrowane. Nie tylko moim charakterem
pisma, ale również milionem strzałek, skreśleń, dopisków, wykrzykników i znaków
zapytania. Zawsze jest tak, że w pierwszym etapie budowania fabuły zupełnie
puszczam wodze fantazji. Wymyślam bohaterów, daję im zadanie i patrzę, jak będą
starali się je rozwiązać, przy okazji co jakiś czas rzucając im kłody pod nogi.
Po tym okresie „wylewania fundamentów” siadam do właściwego pisania. I tu zaczyna
się mozolna, żmudna praca. Dobrze mi się pisze w nocy, rano, po południu – to
zależy od tego ile mam czasu i jak bardzo jestem wkręcony. Po napisaniu trzech
książek wiem, że to nie może być z doskoku – jeżeli chcemy pisać, musimy to
traktować poważnie. Czyli piszę codziennie. Czasami ślęczę przez godzinę i udaje mi się
urodzić jedno, żałośnie tragiczne zdanie, innym razem siedzę przez trzy godziny
i nim się obejrzę, mam już kilka zapisanych stron.
A.C.: Kim jest
Andrzej Wardziak prywatnie – czym zajmujesz się, kiedy nie piszesz? Opowiedz o
swoich pasjach, o tym co Ci dają…
A.W.:Oj, kilka pasji
się znajdzie. Przede wszystkim wspinaczka sportowa. To jest to, co mnie
motywuje i co pozwala zachować sprawność fizyczną, odrywając się od biurka.
Chociaż najważniejsze jest to, że ten sport w cudowny sposób pokazuje, że upór
i determinacja mogą nas zaprowadzić tam, gdzie chcemy dojść – co idealnie
uzupełnia wątłe morale pisarza. Musimy tylko wiedzieć, co chcemy osiągnąć,
zacisnąć zęby i... walczyć. Aż do skutku.Poza tym tatuaże, muzyka – nie
wyobrażam sobie dnia, w którym nie przesłuchałem chociaż jednego utworu, chyba, że jestem w skałach i wszelkie
elektroniczne gadżety zostają w bliżej niesklasyfikowanym miejscu.Muzyka też
niezmiennie towarzyszy mi podczas pisania – przeważnie słucham różnych odmian
metalu (od doom, przez klasyki, aż po death i black, chociaż nie ograniczam się
tylko do tzw. ciężkich brzmień i słucham tego, na co w danym momencie mam
ochotę). Tattuuję się od osiemnastego roku życia, aktualnie ponad jedna trzecia
mojego ciała zniknęła pod tuszem. I na tym na pewno nie koniec. Niestety, poza pisaniem,
tatuowaniem się i wspinaniem, trzeba jeszcze pracować. Raz jest to praca w
korporacji, innym razem... w sumie, też w korporacji, chociaż aktualnie pracuję
na hali wspinaczkowej. Zobaczymy, co karma mi przygotowała na najbliższe
miesiące i lata.
A.C.: Jakie emocje
towarzyszą Ci przy wydawaniu książki – co jest dla Ciebie najfajniejsze a co
najtrudniejsze, kiedy książka się ukazuje? Jakie obowiązki – jako pisarza
lubisz a czego nie lubisz?
A.W.:Emocje to przede
wszystkim niedowierzanie. To może brzmieć dziwnie, wiem, ale jak sobie o czymś
marzymy, jak – tu wrócę do wspinaczki – pracujemy nad tym, żeby wejść na jakąś
skałę, zrobić szczególnie trudną drogę i nam się to w końcu uda to... stajemy
na szczycie i mówimy sobie „Kurde, dałem radę. Dobra, co dalej?” I trochę tak
to wygląda. Na początku, jak ukończę powieść to jest radość. I strach. Tak,
postawienie ostatniej kropki i wysłanie powieści do wydawcy jest dla mnie jak wychowanie
dziecka (którego nie mam, ale mam całkiem
nieźle rozbudowaną wyobraźnię, więc WIEM. Pozdro dla wszystkich rodziców świata
;)). Wychowujemy je, pomagamy, są lata frustracji, radości – każdej emocji. Aż
przychodzi dzień w którym otwieramy drzwi, stajemy z nim w progu, delikatnie
szturchamy w plecki i patrzymy, jak idzie przed siebie. I zastanawiamy się, czy
sobie poradzi. Co ludzie powiedzą? Czy będzie lubiane? Czy będzie fajne? Każdorazowo
to jest tak samo ciężkie doświadczenie. Jeżeli natomiast chodzi o obowiązki
pisarza to nie ma takich, które by mi jakoś szczególnie przeszkadzały. No
wiadomo, fejm, zaczepianie mnie na ulicy, tysiące ludzi pod oknem mieszkania z
wyciągniętymi rękami, błagający o autografy– ale do wszystkiego można się
przyzwyczaić…
A.C.: O czym marzy
Andrzej Wardziak - pisarz? Jakie
marzenie – jakie cele stawiasz sobie jako pisarz?
A.W.:Najważniejsze
dla mnie jest uznanie czytelników. Trud, wszystkie te miesiące poświęcone na
wymyślenie i napisanie powieści spłacają się w momencie, w którym widzę fajną
recenzję, lub kiedy dostanę wiadomość od czytelnika, któremu powieść
szczególnie się spodobała. To uczucie jest absolutnie niesamowite, utwierdza
mnie w przekonaniu, że to, co robię faktycznie może mieć sens. Ostatnio
usłyszałem, że mam styl, który jest połączeniem Pratchetta i Kozak – i takie
porównanie jest czymś absolutnie niesamowitym. A marzenie mam tylko jedno – móc
utrzymywać się z pisania. Pomysłów mam od groma, ale brakuje czasu na ich
realizację. Na szczęście jestem zbyt durny, żeby zrozumieć, iż pewnych marzeń
nie da się spełnić, więc i to – mam nadzieję – pozostanie tylko kwestią czasu.
A.C.: Jakie masz
autorytety jeśli chodzi o literaturę i kulturę grozy? Kto jest Twoim mistrzem?
A.W.:Wychowałem
się na Kingu, Lumley’u, Mastertonie – więc ta trójca. W Kingu szczególne
imponuje mi jego początek, momenty, w którym pisał trzymając maszynę na
kolanach, bo nie miał biurka. Gwóźdź, na który przybijał odmowy od wydawców. To
pomaga mi w chwilach zwątpienia, których podczas pisania – i podczas próby
wypuszczenia powieści na rynek – jest cholernie dużo.
A.C.: Przed nami
druga część Infekcji – Exodus. Nie będziemy spoilerować ale uchyl rąbka
tajemnicy – co z naszymi bohaterami? Co z zombie-apokalipsą?
A.W.: W drugiej
części wszystko się wyjaśni – choć nie do końca tak, jak możemy to sobie
wyobrażać. Uchylę rąbka tajemnicy skrywającej powód Infekcji. Bohaterowie będą
dalej walczyć , jednym będzie to wychodziło lepiej, innym trochę gorzej – ale
nie mogę zdradzać więcej. Pojawią się też nowe postaci, nowe wątki i
charaktery. A, przy okazji mogę wspomnieć, że ostatnio popularnym rozwiązaniem
jest mordowanie czytelników w powieściach. Ja podszedłem do tematu z odrobinę
innej strony i na stronach Exodusu zamordowałem... samego siebie.
A.C.: A teraz
najbardziej tendencyjne pytanie, jakie można zadać pisarzowi… Nad czym obecnie
pracujesz? Czy piszesz już kolejną powieść? Czy też będzie o zombie?
A.W.:Tak, zacząłem
prace na początku lipca. To będzie thriller, horror z elementami survivalowymi.
Oczywiście akcja będzie się działa w Polsce. Nie będzie strzyg, demonów i
potworów jako takich – to będzie powieść, której historia mogłaby faktycznie
się wydarzyć, chociaż żeby to miało miejsce musielibyśmy mieć kosmicznego pecha.
Planuję ukończyć ją jeszcze w 2016 roku, więc poprzeczkę ustawiłem sobie dość
wysoko. No, ale jak to mówią – książka sama się nie napisze…
"chodź nie do końca tak, jak możemy to sobie wyobrażać" "Chodź"? Poprawcie to, bo strasznie gryzie w oczy!
OdpowiedzUsuń