poniedziałek, 27 lipca 2015

The Walking Woman. Recenzja filmowa.

     Powiem szczerze, miałem bardzo duże oczekiwania co do tego filmu. Jestem wielkim fanem wszystkiego co wyjdzie spod pióra  (a teraz nawet spod ręki) Edwarda Lee, sam autor jest moim serdecznym przyjacielem, więc ciężko mi było spojrzeć na ten film obiektywnie, niemniej jednak wydaje mi się, że wyszedłem cało z tej opresji.
          Podpatrywałem produkcję tego obrazu, mało tego, nieraz w niej uczestniczyłem. Kibicowałem, wspierałem całym sercem i byłem bardzo ciekawy co z tego wyjdzie.
         Nie zawiodłem się.

         Na wstępie chciałem zaznaczyć, że jest to produkcja totalnie niszowa, undergroundowa i wręcz amatorska, nie oznacza to jednak, że debiut fabularny Edwarda Lee, legendy amerykańskiego horroru  nie ma swoich zalet, bo ma ich wiele.


         Do seansu zasiadłem wieczorem, zmęczony, po całym dniu pracy. Nie osłabiło to jednak mojego entuzjazmu i podekscytowania.  Byłem szczęśliwy jak dziecko, mając w ręku w końcu płytę z „THE WALKING WOMAN”.
         Sama okładka bardzo mi się podoba i robi niezłe wrażenie. Z przodu znajduje się zdjęcie tytułowej „Kroczącej Kobiety”, z tyłu zaś kadry z nagimi kobietami, krótki opis filmu oraz kluczowa informacja, że w produkcji wzięły udział 72(!) aktorki występujące nago. Oczywiście dobitnie zaznaczone jest, że za rzeczone dzieło odpowiedzialny jest Edward Lee.
         Odpaliłem moje stare (ale wciąż jare) kino domowe i zacząłem oglądać.
         Pierwsze, co uderzyło mnie dobitnie to muzyka. Doskonała i interesująca. Intrygująca, niepokojąca, pełna „przeszkadzajek” i smaczków. Mroczna.
         Czytałem wcześniej różne recenzje debiutu Amerykanina i starałem się nie być uprzedzonym.
         Jeśli oczekujecie jakiejkolwiek fabuły, logiki, schematów fabularnych lub sensu – zapomnijcie o tym. W tym filmie tego nie uświadczycie.
         Jeśli chcecie natomiast dobrej zabawy, trochę krwi, scen gore, golizny, niezliczonej ilości cycków i jazdy jak po kwasie – to film zdecydowanie dla was!
       Sam obraz składa się ze zbioru scenek połączonych w całość spacerem tytułowej bohaterki. Nagie, opętane kobiety, demony, sceny gwałtu i tortur, samobójstw, dziwaczny sex, odcięte kończyny, latające głowy i penisy. Jest tu tego pełno. Całość okraszona jest bardzo często rubasznym i  czarnym humorem, choć nie zawsze.
         Aktorki często występują w maskach, przebraniach i są ciekawie i niecodziennie ucharakteryzowane. Dildo, sztuczne wymioty, krew i inne płyny ustrojowe pełnią tu też niebagatelną rolę.
          Wszystko w „The Walking Woman”  ma mroczny, demoniczny i seksualny charakter.
         Co ciekawe, na samym początku Edward Lee chciał by film był typowo zabawowy, slapstickowy, z nutą burleski i wielką zawartością absurdu. W miarę naszej korespondencji wyjawił mi, że nie chce już, by obraz był taki „lajtowy” i chciałby go ubrać „w dużo cięższe barwy”.
          Sceny kręcone były głównie we wnętrzach, autor często używał wszelkiego rodzaju filtrów, klisz i efektów, dopełniając wszystko dołującą i niesamowitą muzyką.
          Jednym z kompozytorów ścieżki dźwiękowej jest mój kolega, Marcin Maksymiec. W samym obrazie możecie też odnaleźć kadr ze mną, jeśli będziecie oglądać uważnie.
         Oglądając ten obraz naprawdę świetnie się bawiłem, nie straciłem czasu, a po obejrzeniu go miałem ochotę na więcej! Dla fanów Lee jest to pozycja obowiązkowa – oni wiedzą czego się spodziewać i za co kochają Edwarda Lee.      Dla fanów horroru – powiew świeżości, brak jakichkolwiek kalek, spontaniczność, dziwaczność, brutalność i kupa zabawy.
         Dla laików- nie sięgajcie po ten film, i tak nie zrozumiecie i nie zaakceptujecie. To nie jest pozycja dla was.
         Reasumując : mi do gustu bardzo przypadł i „HEADER” i „GRUB GIRL”.
„THE WALKING WOMAN” także stoi na mojej półce i jestem z tego dumny. Czekam na autograf, Lee!
         Jak dla mnie 9/10 (dziewięć ze względu na to, że mogło być jeszcze bardziej brutalnie i absurdalnie i więcej scen gore).
          Dodatkowym smaczkiem jest scena z samym  Edwardem Lee.
          Polecam z ręką na sercu.
 Tomasz Czarny

Plusy:
Muzyka
Klimat
Sceneria
Podejście do tematu
Tony cycków i golizny
Czarny humor

Minusy:
Brak fabuły
Powtarzalność
Amatorszczyzna niektórych ujęć
Gra aktorska
    
          




2 komentarze:

  1. No no no... Edward Lee wziął się za film. Z chęcią bym obejrzała, ale gdzie można na niego trafić?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dostępny na Amazonie. Niestety tylko tam.

    OdpowiedzUsuń