środa, 18 listopada 2015

Dean Koontz, Niewinność. Recenzja.

     Jestem zwierciadłem twoich grzechów,
     nie patrz w me oczy, nieznajomy.

Po lekturze „Domu śmierci” i „Apokalipsy Odda”, Dean Koontz pozostawił we mnie jakiś nieokreślony niedosyt. W wymienionych powyżej powieściach brakowało mi czegoś, co sprawiłoby, że po zamknięciu książki powiedziałbym „wow!”. Tym razem jeden z najbardziej poczytnych, amerykańskich pisarzy nie zawiódł. Panie i Panowie, oto „Niewinność”!
Bohaterem powieści, którego poznajemy najpierw, jest Addison Goodheart – dwudziestosześcioletni mężczyzna ukrywający się przed ludzkim okiem w malutkim mieszkanku, w podziemiach. Dlaczego? Czyżby był aż tak szkaradny, aż tak brzydki? Wiele osób potwierdziłoby to od razu, bez wahania, ale czy na pewno prawda jest tylko jedna? Nie do końca, albowiem, posługując się przenośnią, „dla jednego piękno w kwaśnym jabłku ukryte, dla drugiego w soczystości pomarańczy”.
Addison nie zaznał w życiu szczęścia. Okrutnie doświadczony przez los, zmuszony był radzić sobie sam. Najpierw matka wyrzuciła go z domu, potem jego opiekun – tajemniczy i Ojciec – został zamordowany przez policjantów. Wydawałoby się, że Addison został powołany na ten świat, aby nieustannie, kolokwialnie ujmując, zbierać baty. Wszystko jednak zmienia się, gdy pewnej nocy, w bibliotece, poznaje cierpiącą na fobię społeczną Gwyneth. Od tamtej pory życie obdarowuje ich niekończącym się deszczem przygód – z jednej strony są one przerażające, z drugiej jednak pozwalają spojrzeć na siebie i swoją dotychczasową egzystencję z zupełnie innej perspektywy(co dla Addisona będzie miało szczególną, wzruszającą wartość).

Właśnie psychika obydwojga „odmieńców”, a także ich doświadczenia sprawiają, że od „Niewinności” bardzo ciężko jest się oderwać. Koontz bowiem włożył w swoich bohaterów cząstkę siebie – jako dziecko sam przeżył traumę, wychowując się pod okiem despotycznego ojca. Bardzo szybko stracił ukochaną matkę, a w późniejszych latach życia był świadkiem równie zatrważających sytuacji.
Jedynym elementem, który irytuje w stopniowo rozwijającej się fabule, są liczne retrospekcje… zbyt liczne. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że niekiedy wydarzenia z przeszłości są przywoływane bardzo chaotycznie, co powoduje, że czytelnik czasami jest zmuszony wrócić do dwóch/trzech poprzednich rozdziałów i przypomnieć sobie, o czym wcześniej była mowa. To jednak drobnostka przy prawdziwie poruszającym arcydziele.

Na tylnej okładki powieści dziennik „The Times” napisał, cytuję: „Koontz to literacki żongler”. Bez dwóch zdań podpisuję się pod tym obiema rękami i zachęcam z całego serca do lektury „Niewinności”.

Ocena: 8/10

Wydawnictwo Albatros 2015


                                                                                                          Norbert Góra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz