ZAUŁEK ZAGINIONYCH
Agnieszka
Kwiatkowska
Tylu
zaginionych bez śladu. „Wyszedł z domu i więcej nie wrócił”. „Poszła na spacer
i od tej pory nie ma od niej wieści”. Ludzie, którzy jakby zapadli się pod
ziemię, choć nie mieli powodów do ucieczki. Niektórzy się odnajdują. Inni za to
jakby rozpłynęli się w powietrzu.
Wieczorami
siadam do pracy nad mapą. Nikt jej nie zobaczy, bo nikt nie uwierzyłby w to, co
zrozumiałem po wielu latach analiz, porównań i robienia notatek. Może ktoś,
kiedyś, po mojej śmierci znajdzie tę mapę, zastanowi się… Ale póki co nie chcę
myśleć o śmierci.
Ani o
takich miejscach na mapie jak to, w którym mieszkam.
Są
miejsca, które tchną pozornym spokojem. Zwykle są to uliczki – małe,
podmiejskie. Gdy trafiasz tu po raz pierwszy, jesteś oczarowany – często do
tego stopnia, że zaczynasz myśleć o przeprowadzce. Porzucasz mieszkanie w
apartamentowcu na strzeżonym osiedlu i z radością zostajesz mieszkańcem jednego
z małych, białych domków z ogródkiem. Albo wynajmujesz pokój w wiktoriańskiej
kamienicy ze ścianami pokrytymi bluszczem. Taki jest właśnie urok Zaułka
Zaginionych. Gdy tu trafiasz, zawsze czeka na ciebie wymarzony dom.
Nie
wiesz jednak, że tak naprawdę stajesz się pożywieniem dla miejsca, które
potrzebuje karmy, by istnieć.
Zaułek,
w którym mieszkam, jest zadbaną, cichą uliczką z równymi, choć wąskimi
chodnikami. Mam pokój na poddaszu, w pensjonacie ze skrzypiącymi korytarzami.
Może się to wam wydać mało komfortowe, ale ja zawsze chciałem tak mieszkać.
Jest coś w tych wiktoriańskich, brytyjskich domach, co mnie intryguje – może to
ta tchnąca z kamiennych murów surowość? A może fascynacja dziewiętnastowiecznym
Londynem, Dickensem i wiekiem pary?
Są takie
miejsca, że gdy wracasz do domu późnym popołudniem, masz wrażenie, że coś za
tobą idzie. Gdy się odwrócisz, niczego nie dostrzeżesz, ale jeśli przyjrzysz
się uważnie, zobaczysz, że cienie na chodniku żyją własnym życiem. Tańczą wokół
ciebie, a twój własny nigdy nie idzie razem z tobą. Najlepiej więc się nie
zatrzymuj, nie patrz pod nogi. Idź przed siebie. Wracaj do domu, do mieszkania
i odetchnij, gdy już zamkniesz za sobą drzwi i przekręcisz klucz w zamku.
Kto raz
zamieszkał w Zaułku Zaginionych, nigdy go nie opuści. Prędzej czy później
stanie się pożywieniem.
Jeśli
trafisz tu po raz pierwszy, odejdź jak najszybciej. Nie zachwycaj się fasadami
domów, równymi trawnikami i feerią barw kwiatów w ogródkach. Jak odróżnić
Zaułek od zwyczajnie pięknej, ale bezpiecznej okolicy? To proste. Popatrz na
ludzi. Zwłaszcza późnym popołudniem, gdy wracają z pracy. Idą pospiesznie, nie
zwracając uwagi na nic, nie patrząc pod nogi, niemal biegnąc. Oni pamiętają, że
poprzedniego dnia sąsiadka wyszła po zakupy i już nie wróciła. Znali też
studenta, który wyszedł przed dom zapalić, a w chwilę potem już go nie było. To
dlatego tak spiesznie wracają do domów – ponieważ tylko tam człowiek może być
bezpieczny. Nie wiem, czy widzą, jak popołudniową porą cienie zaczynają żyć
własnym życiem. Ja to wiem, ale ja analizuję te wszystkie przypadki.
Czemu w
ogóle wychodzą z domów, skoro tam jest bezpiecznie? Bo trzeba iść do pracy,
zrobić zakupy. Trzeba jakoś żyć, choć ze świadomością, że w każdej chwili można
po prostu zniknąć.
Więc
cienie. Patrz na nie. Patrz na ludzi, którzy nigdy nie zatrzymają się na
pogawędkę z sąsiadem. To są pierwsze oznaki – i najczęstsze. Są jeszcze inne.
Uważaj na dziwną perspektywę. Zdarzało ci się pewnie widzieć nienaturalnie
krzywe domy, jakby pochylone na bok, wrastające w krajobraz niczym anomalia,
która swoim istnieniem łamie porządek otaczających ją równych, solidnych
domków? A czy kojarzysz wąskie, kręte uliczki zapraszające, aby się nimi
przespacerować, oddalić od głównej drogi, zanurzyć między ściśnięte domy i tak
iść przed siebie? Och nie, nie każdy krzywy dom albo wijąca się uliczka jest niebezpieczna.
Ale czasem, dla własnego bezpieczeństwa, lepiej nie sprawdzać, co kryje się na
końcu uliczki. I nie zaglądać do okien krzywego domu.
Jak
zimno, brr… Przed szybę widzę wirujące w powietrzu płatki śniegu. Dopiero
czwarta, a już się zaczyna ściemniać. Podchodzę do okna, zapalam papierosa. Dym
wije się w powietrzu, uciekając przez szparę w futrynie. Stoję tak i przyglądam
się, jak popołudnie przechodzi w wieczór, a okoliczne latarnie powoli się
zapalają. Nie dają dużo światła – a może to ciemność, jaka zawsze zapada w
Zaułku, je wysysa? – ale dostrzegam kolejną oznakę, że to miejsce żyje własnym
życiem. Latarnia, która jeszcze wczoraj znajdowała się na skwerku, na lewo od
domu, teraz stoi naprzeciwko mego okna. Nie wiem, kiedy się przesunęła. Tego się
nie zauważa. Nie wiem też, co oznacza ta zmiana, ale nie podoba mi się to.
Dzisiaj latarnia, a wczoraj przystanek autobusowy zmienił położenie, tak,
przesunął się kawałek bliżej mego domu.
Tego nie
rozumiem. Mam jednak wrażenie, że Zaułek daje mi delikatne sygnały, że mój czas
się zbliża. Powoli mnie osacza, aby któregoś dnia dopaść, wchłonąć. Patrzę, jak
światło latarni staje się coraz słabsze, aż w końcu gaśnie. Latarnia staje się
ciemnym, wysokim kształtem odcinającym się na tle śniegu. Nie odrywam od niej
wzroku – boję się, że gdy to zrobię, ona się znów przesunie, tym razem bliżej
domu. A wtedy będę już pewien, że koniec jest bliski i że tym razem Zaułek
wybrał mnie.
Nie chcę
stać się żerem. Nie chcę dać się pochłonąć, wessać w wygłodniale trzewia tego
miejsca.
Ucieknij?
Stąd nie da się uciec. Myślisz, że nie próbowaliśmy? Chyba każdy z nas usiłował
stąd odejść – ale jak to zrobić, kiedy każda droga zakręca i prowadzi nas znów
do Zaułka? Możesz wsiąść w autobus, ale tutaj jeździ tylko jedna linia, tą samą
wyznaczoną trasą, koło starej cegielni – i dojeżdża aż do nieczynnej stacyjki
kolejowej. Możesz stąd wyjechać, jeśli jedziesz do pracy. Ale gdy przyjdzie ci
do głowy, aby nie wrócić do domu prosto z pracy, wtedy drogi znów zaczynają się
zakrzywiać. I tak wracasz z powrotem do Zaułka.
Zostawię
mapy. Zostawię notatki. Może ktoś je znajdzie – ktoś, kto będzie wiedział, jak
je wykorzystać. Bo ja wciąż nie wiem, czym jest Zaułek. Nie poznałem jego
istoty, jestem tylko uważnym obserwatorem.
Ale chcę
wam powiedzieć jeszcze jedno. Na całym świecie istnieje wiele takich Zaułków. A
one się rozszerzają i czasami zdarza się, że jakiś ich fragment przeniknie do
bezpiecznej rzeczywistości. Jeśli więc wydaje ci się, że latarnia za oknem tej
nocy świeci jakby bliżej… to nie obawiaj się, nie tracisz zmysłów. Ale bądź
uważny. Obserwuj. Jeśli będzie trzeba, uciekaj. I pamiętaj, nie wszyscy ci
uwierzą.
Mnie też
nie uwierzono. Kiedyś powiedziałem o wszystkim, co wiem. Potem po mnie
przyjechali, dali pigułki i długo tłumaczyli, że jestem chory i powinienem brać
tabletki. Ale po pigułkach przestaję widzieć znaki. Nie, nie jestem wariatem.
Nie mam przywidzeń. Ludzie z Zaułka naprawdę znikają. Ale nikogo to nie
obchodzi, policja nie przyjedzie, bo nigdy nie przyjeżdża. Dlatego przestałem
brać te cholerne tabletki. Nie chcę przestać widzieć znaków. Tylko w ten sposób
mogę się jakoś chronić przed Zaułkiem.
Zimno.
Coraz zimniej. Zamykam oczy i po omacku, potykając się o meble, trafiam do
łóżka. Naciągam na głowę koc, kulę się i tak już pozostaję. Nie wyjdę jutro z
domu. Do diabła z tym. Zaułek nie wejdzie do domu, nigdy nie wchodzi, będę tu
bezpieczny. Na zewnątrz coś zgrzyta i chrzęści. Coś ciężkiego, metalicznego
przesuwa się ze zgrzytem po ulicy. Nie wejdziesz tu. Nie dam się. Ja was
przechytrzę. Mam zapasy, całe stosy konserw, pieczywa, owoców i warzyw. Nie
jestem głupi. Znajdę na was sposób.
Zatykam
palcami uszy. Porastający dom bluszcz nie usechł, nie zmarniał mimo zimy, a
teraz drapie ściany i wgryza się w mury, próbując znaleźć przejście. Chrzęści
nieprzyjemnie i złowrogo. Teraz już wiem, że mam być kolejną ofiarą, że tym
razem to ja zostanę rzucony na żer. Ale nie poddam się tak łatwo. Mam w pokoju
kilka kanistrów benzyny, wiesz? Mam zapasy. Mam ostre noże. Nie boję się ciebie.
Już nie. Nie jestem głupi. Nie. Jestem. Nigdy, nigdy więcej tak o mnie nie
myśl. I nigdy – nigdy! – nie nazywaj mnie wariatem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz