Islandia. Kraj, w którym żyje niespełna 400 tysięcy
osób, zimy są ciemne i długie, a klimat zmienny. Są tam miejsca, w których
człowiek nie żyje prawie wcale, są takie, z których ucieka do Reykjavíku. To właśnie w tej
krainie lodu i ognia rozgrywa się thriller „Ciemna rzeka” Arnaldura Indridasona.
Trzydziestoletni mężczyzna zostaje odnaleziony w swoim mieszkaniu z poderżniętym gardłem. Śledczy określają cięcie jako precyzyjne, bardzo kobiece. Co ciekawe kolejne badania wykazały, iż w organizmie mężczyzny - a także w jego mieszkaniu – znajduje się rohypnol, czyli tak zwana tabletka gwałtu. Śledztwo prowadzi detektyw Elinborg, która po wszystkich tych szlakach dociera do niepokojących wniosków. Szybko bowiem okazuje się, że denat nie tylko jest ofiarą mordu, ale najprawdopodobniej sam był oprawcom.
Elinborg przemierza Islandie, by dotrzeć do sedna sprawy. Odwiedza
zapomniane miejsca, grzebie w przeszłości i na nowo odkrywa zamierzchłe sprawy,
starając się dociec do prawdy.
Wydaje mi się, że aby w pełni zrozumieć „Ciemna rzekę” trzeba przyjrzeć się
samej Islandii, ludziom tam żyjącym we współczesnym świecie, ich codzienności.
Mówi się, że ta wyspa jest doskonałym miejscem dla turystów, którzy potrzebują
samotności i ucieczki od swego pędzącego życia. Islandia wydaje się wtedy ku
temu doskonałym miejscem. Co jednak, gdy żyje się w niej na co dzień, jest się
jej częścią? Populacja Islandii jest wszakże bardzo mała, więc w jednej części
kraju można czuć się opuszczonym, a już w Reykjavíku mieć poczucie, że wszyscy
cię znaj, mają ze sobą powiązania i konotacje.
Arnaldur Indridason w swojej książce
próbuje opisać tę rzeczywistość, umiejscowić w niej swoich bohaterów, przez ten
pryzmat tłumaczyć ich zachowania. W tym kontekście „Ciemna rzeka” nie jest
tylko thrillerem, ale obyczajową powieścią o mocnym, psychologicznym zarysie.
Autor skupia się na opisie głównych postaci, ich charakterystyce, historii,
motywacjach, ale nie robi tego na siłę, tylko delikatnie wplata w fabułę.
Meritum książki pozostaje jednak sprawa morderstwa, do której jednak
rozwiązania potrzebne jest zagrzebanie się w przeszłości i teraźniejszości.
Jest to kolejna część cyklu, jednak
z samym autorem i jego książkami spotkałam się po raz pierwszy. Nie
przeszkadzało mi to jednak w rozeznaniu się z treścią i głównymi bohaterami,
którzy mimo wszystko w powieści nie dominowali i nie przytłaczali jej swoim
życiorysem. Arnaldur Indridason potrafi umiejętnie zaciekawiać i wprowadzać
niespodziewane zwroty akcji.
Może nie zgodziłabym się z blurbem
na okładce, iż Arnaldur Indridason jest jednym z najwybitniejszych pisarzy
kryminalnych swojego pokolenia. Jest to przyzwoity thriller, który czyta się
dobrze i urzeka swoją surowością i islandzkim klimatem. Na pewno zaciekawia i
daje do myślenia. Także sam tytuł zastanawia – „Ciemna rzeka”, a właściwie Myrka, czyli ciemna. W całym znaczeniu psychologicznym, kryminalnym, ale i
obyczajowym, tytuł ten nie jest bez znaczenia…
Autorka recenzji: Magdalena Wardęcka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz