To musiało wydarzyć się pewnego
upalnego lata czasów młodości, bo żadna inna pora roku, żaden inny czas życia
nie inspiruje do takich wybryków. Nie mogło być inaczej, bo akurat wtedy coś wisiało w powietrzu. Atmosfera
dzikości, szaleństwa, totalnego braku odpowiedzialności. Wakacje, nijakie
miasteczko nad morzem i grupka znudzonych na śmierć bogatych dzieciaków.
Wysokie klify, szybkie kabriolety, hormony buzujące pod skórą. Potrzebne było
jakieś wyzwanie. Najprawdziwsze wyzwanie, które podniosłoby adrenalinę…
Takim wyzwaniem mogła być „Zabawa w
chowanego”, jakiej podejmują się bohaterowie powieści Jacka Ketchuma. W
opuszczonym domu, którego przeszłość wciąż skrywa nierozwiązane tajemnice,
nieznane nawet miejscowym.
Dead River, czyli miasteczko na amerykańskim wybrzeżu. Dan to młody chłopak
o nieciekawych perspektywach i zerowej motywacji. Każdy kolejny dzień to
powtórka z dnia poprzedniego. I wtedy pojawia się ona – Casey. Dzika bogata
dziewczyna z parą przyjaciół, która nie boi się kąpać nago, kochać szaleńczo w
deszczu, kraść cudzych samochodów i kawioru z miejscowego sklepiku. Ożywi krew,
rozgrzeje zmysły, na nowo obudzi marzenia. Szuka wrażeń, a Dan zna takie
miejsce, gdzie tajemnica wciąż umożliwia popisy wyobraźni. To będzie lato,
którego Dan nigdy już nie zapomni.
„Dom Crouchów. Temat ten wypłynął w zwyczajnej rozmowie i wtedy chyba
zawisł niezauważony gdzieś na obrzeżach mojej pamięci niczym pajęczyna na
strychu pełnym starych zabawek. Boże, czemu nie zauważyłem pająka?”
Napięcie w „Zabawie w chowanego” rośnie sobie powolutku, niespiesznie i
leniwie, jak na letnie dni przystało. A przecież Jack Ketchum lubi przechodzić
do sedna sprawy, pokazać, gdzie kryje się potwór, nie pozostawiając żadnych
wątpliwości. Kanibale, przemoc, krew, flaki, wszelki możliwy gore… Nawet na
osiedlu domków coś czai się w ciemności, nawet w tropikalnej dżungli wiemy, że
pojawi się trup, nawet za zamkniętymi drzwiami rodzinnej sypialni. A tutaj
lato, wakacje i pierwsza miłość! Niebezpieczna, zwodnicza, ale kto by się bał
dziewczyny, która lubi żyć na krawędzi? Do tego słońce, plaża, piwo, a w takim
otoczeniu nie ma się czego obawiać. Nawet miejscowy, opuszczony, uznany za
nawiedzony dom traci kontury strachu. Ale nie dajmy się zwieść pozorom!
Sama traktuję „Zabawę w chowanego”
jako wstęp do cyklu o kanibalach, bo to takie swoiste preludium, letni sen,
sezon w pełni i lato nad morzem w Maine. Wydawać, by się mogło, że horror nigdy się tu nie wydarzy i pozostanie w
pamięci jedynie jako wspomnienie starej legendy. Ale Ketchum wie dobrze, kiedy
zburzyć idyllę, a wtedy czytelnik szybko przekona się z kim naprawdę ma do
czynienia. W końcu Jack Ketchum to mistrz splatterpunku i to nic takiego, że
nieco rozleniwiony letnią porą. To niczego nie zmienia.
Wspomnienie dla dużych dziewczynek i dużych chłopców, którym nieobce są
ślady krwi w ciemnościach.
Olga Kowalska z WielkiBuk.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz