Zaczarowani – Rene Denfeld
Fani
grozy patrząc na letnie premiery wydawnictwa Papierowy Księżyc, z pewnością
skupili się na Zabawie w chowanego Jack’aKetchum’a,
podczas gdy tuż obok debiutująca w Polsce Rene Denfeld zaproponowała powieść
momentami równie mroczną i ciężką, lecz zdecydowanie bardziej poetycką, by wręcz
nie powiedzieć – magiczną.
Wydaje mi się, że w świecie
zewnętrznym imiona wiążą się ze znaczeniem. Harriet mogła wydać na świat
Samuela, po którym zjawili się Dan albo Susan. Imiona są ze sobą połączone jak
nici. Każde z nich wydycha powietrza w drugie. Imiona te szukają innych, w
które mogłyby tchnąć życie, więc cały zamysł drzewa genealogicznego nie jest
martwym kręgosłupem, lecz żywym, oddychającym bytem, z korzeniami pod żyzną
glebą i połyskliwymi gałęziami wygłodniale szukającymi nieba. Gdy ktoś w
zewnętrznym świecie umiera, pozostałe imiona kontynuują oddychanie, szukanie,
tworzenie, by drzewo wypuściło pędy w głąb żyznej, leśnej gleby, a życie toczyło
się dalej.
Tutaj imiona napotykają swój kres.
Dobiegamy końca. Tak jak kropki kończą zdania. Tak jak sznury i kule, gorące
przewody elektryczne , krzesło do smażenia oraz zimne, białe rurki. Nawet jeśli
uda nam się przeżyć tu swoje życie, dobiega ono końca. Proces tworzenia dobiega
końca.
Nikt nie wie tego lepiej od
sprzątaczy ciał.
Tymi
słowy główny bohater opisuje więzienie, w którym oczekuje na wyrok śmierci.
Dzięki niemu poznajemy historię drugiego skazańca – Yorka, którego datę
egzekucji już wyznaczono. W przeciwieństwie do pozostałych osadzonych, York nie
oczekuje złagodzenia wyroku. Karę śmierci traktuje jak wybawienie, a wszelkie
próby pomocy z góry odrzuca. Mimo to jego prawnicy zatrudniają Panią – kobietę
zawodowo zbierającą informacje niedostępne dla innych, dzięki którym złagodziła
wyrok wielu skazanym na śmierć. Tym razem jednak czeka ją zupełnie inne
przeżycie. Analizując przeszłość skazańca, znajduje coraz więcej analogii do
własnego życia. Jej rozterek emocjonalnych nie ratuje upadły ksiądz, który jako
jedyny nie oceniał jej przeszłości, wszak sam nie mógł pochwalić się
nienagannym życiorysem.
Powiedzieć,
że Zaczarowani to powieść
nietuzinkowa, to za mało. To poruszająca, magiczna, poetycka opowieść o miejscu,
które – wydawać by się mogło – zostało już opisane na wszelkie możliwe sposoby.
Oczywiście znajdą się tu dość sztampowi bohaterowie jak skorumpowany strażnik,
skazaniec trzymający całe więzienie w garści czy nastolatek, który przez swą wątłą
posturę i białe włosy z góry skazany jest na rolę środka do wyładowania
seksualnego napięcia przez współwięźniów. Wszystko to jednak opisane jest w
sposób niepozwalający o sobie zapomnieć:
Listy z wołaniami unoszą się w
powietrzu jak ptaki z origami albo papierowe płatki śniegu, padając z drzwi
celi. Zasypują podłogę, jak umykające myśli, układając się w zaspy na końcu
korytarza. „Proszę, przenieście mnie, proszę” mówią. „Błagam”.
Dla białowłosego chłopca nie ma
nikogo takiego jak Pani. Oto ironia więzienia. Ludzie tacy jak Pani są
zarezerwowani dla tych skazanych na śmierć. Dopiero gdy człowiek zostaje
skazany na śmierć, odkręcają wszystkie kurki, a ludziom zaczyna zależeć.
Pozostali, tacy jak białowłosy chłopiec, są ścierani z powierzchni ziemi.
Z celi Riska wylatuje tak wiele
zażaleń, że zatykają odpływy w korytarzu, jak gnijące, papierowe liście.
Mężczyźni muszą przechodzić ponad wielkimi, rozmokłymi kupami papieru w drodze
do kantyny, przenosząc kawałki mówiące „pomocy” do hallu, gdzie mokre skrawki
zwijają się w kulki mówiące „proszę” i są rozsmarowywane na podłodze na szarą
maź mówiącą „mnie”. Tak już jest w tym zaczarowanym miejscu.
Na
koniec należy kilka słów poświęcić głównemu bohaterowi, a w zasadzie to
narratorowi, który momentami jakby wnika w mury więzienia, by podzielić się z
nami historią pozostałych bohaterów – choć sam swoje sekrety woli zabrać do
grobu. To on nadaje temu miejscu całej magii. Ucieka od brutalnej i
bezsensownej rzeczywistości w swój własny świat, którego dane nam jest poznać
jedynie drobny wycinek. Sam nie kryje, że jest potworem i nie zasługuje na
drugą szansę od życia. Wczytując się w jego opisy,
czytelnik coraz bardziej zatraca się w nierealnym świecie, pełnego małych
ludzików z młoteczkami, złotych koni z płonącymi grzywami czy szubieniczników
żerujących na prochach świeżo spalonych ludzkich zwłok.
Z
pewnością nie jest to książka, którą można zaszufladkować do gatunku grozy.
Szukając odpowiedniego słowa do opisania zawartej w niej historii, nasuwa mi
się jedno określenie – ponura. Nie wolno skojarzyć tego z monotonnością, wszak
mamy tu do czynienia z ponurą magią, obok której nie sposób przejść obojętnie.
Piotr
Borlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz